Kultura

RELACJA Z ULTRASH FEST #7

Delegacja 161 Crew udała się do Niemiec już we czwartek, 30 maja.Pod wieczór meldujemy się w Berlinie, odbiera nas ziomek mieszkający tam na codzień.Po rozłożeniu się u niego na miejscówkę, szybkim prysznicu itd. udajemy się w odwiedziny do innych znajomych w Berku.
Oczywiście w drodze dojazdowej do miejsca spotkania, nie obyło się bez spożywania piwka w SBahnie, rzecz jasna na pełnym legalu :-)Po drodze mijamy jeden z berlińskich skłotów, gdzie akurat odbywała się jakaś mała imprezka,lecz nie skorzystaliśmy z zaproszenia pana, który stał przed bramą wejściową do tegoż przybytku i udaliśmy się dalej.
Wieczór minął bardzo szybko, pod znakiem wspomnień i rozmów z przyjaciółmi nie widzianymi nawet kilka lat.Łezka w oku się zakręciła.

Następny dzień był pierwszym festiwalowym, więc od rana myśli powoli już skupiały się na nim.Niemieckie śniadanko z Lidla i już można ruszać na zwiedzanie Berlina.Zaglądano do sklepów Freda Perry, Dr.Martensa itp. lecz dość szybko z nich wychodzono, bo ceny typu 90 ojro za polówkę jakoś nie zachęcały do zakupów.Wspaniała pogoda wymusiła oczywiście zakup odpowiednich napojów chłodzących.  Tak zleciał czas do godziny 16:00, po czym udaliśmy się już na DB Regio Berlin by zmierzać już w kierunku miejsca festiwalowego.

Poczdam przywitał nas deszczem i jak okazało się później, taka pogoda towarzyszyła nam przez oby dwa dni festiwalu, poza małymi przerwami na słoneczną aurę.Pod stadionem już festyn na całego.Została rozłożona mała scenka, na której brzdękały miejscowe panki, w powietrzu unosił się zapach grilla, browarek lał się strumieniami, słychać było śpiewy kibiców.

Dokładnie o 19:03 na boisko wybiegły jedenastki SV Babelsberg 03 oraz FC United Of Manchester.Przypomnę,że U.O.M.to klub piłkarski założony 21 czerwca 2005 przez 2500 kibiców Manchesteru United, którzy strajkowali przeciwko przejęciu MU przez amerykańskiego miliardera Malcolma Glazera.
W drużynie gospodarzy miły, polski akcent odnośnie składu NullDrei w którym od pierwszych minut pojawił się były zawodnik m.in.Widzewa Łódź i Hansy Rostock – Sławomir Chałaśkiewicz.Piłkarz ten w latach 1999-2005 był znaczącym ogniwem tej drużyny i przez ten okres zdobył dla jedenastki z Karl Liebknecht Stadion 25 bramek.Mimo pięćdziesiątki na karku-forma jak najbardziej pozytywna.

Po wejściu na stadion, postanawiamy zająć miejsca w młynie Babelsberga, lecz po kilku minutach ewakuujemy się stamtąd i wybieramy sektor Anglików,który od pierwszych minut ruszył z konkretnym,wyspiarskim dopingiem.Na płocie powieszone charakterystyczne,małe flagi w dużej ilości,co jest znakiem firmowym ekip z z wysp.Trudno ocenić liczbę fanów UOM, którzy zawitali do Babelsberga, lecz na moje ślepe oko mogło ich być spokojnie ponad 500.Kapitalnie niosły się na sektorze przeróbki piosenek Depeche Mode, czy The Business, inne firmowe pieśni również robiły wrażenie.
Piłkarsko o wiele lepiej również The Reds,mimo tego że oby dwie drużyny dzieliła różnica lig.Młyn Babelsberga,na dobre rozkręcił się po przerwie i trzeba przyznać,że fajnie się ekipa zaprezentowała.Było kilka flag na kijach, było piro, był w koncu głośny doping.Mecz zakończył się zwycięstwem gości 2:3.

Po meczu już tylko kierunek Freiland, gdzie odbywała się siódma odsłona Ultrash Festu.Jednak zanim tam dotarliśmy, po drodze natrafiamy na kilku ultrasów Babelsberga, którzy parę minut wcześniej zostali troszkę poturbowani przez miejscowe dresiarstwo(nomen omen również chodzące na mecze).Zebraliśmy szyki by pomóc chłopakom, lecz nic już się nie wydarzyło i w ostateczności ruszyliśmy razem w dalszą drogę.Na bramie 10 euro, opaska na dłoń i już jesteśmy legalni ;) Spotykamy ekipę Eye For An Eye, dość fajna gadka się rozpoczęła, mieli jeszcze sporo czasu do swojego występu.Poza tym Polaków niewielu.Spotykamy tylko ziomka z Warszawy i jego dziewczynę.Jednak widać, że polskie Oi!-e na emigracji nie bardzo lubują się w tego typu imprezach i wolą klepać się po pleckach z grejzonowcami najwidoczniej.Ich strata :)

Powoli zaczęły rozkładać się stoiska i ku naszej uciesze, zauważyliśmy braci z Partizana Mińsk, którzy również zjawili się na tym wydarzeniu.Po oficjalnym powitaniu,już sączyliśmy świetne niemieckie piwka, wśród których dominowały Berliner Pilsner i kapitalny Lagerbier Hell.
Zaczęło się granie.Pierwsza kapela Brutal Verbimmelt jak dla mnie bez obsrywy i wyszedłem z koncertowni udając się w kierunku stoiska ze złocistym płynem. Nagle dotarła do nas wiadomość, że jednak coś się może wydarzyć pod bramą wejściową.Napastnicy, którzy wcześniej na mieście dopadli ultrasów ’03 zapowiedzieli swoją obecność w obliczu czego ekipa polsko-białoruska w trybie natychmiastowym stawiła się pod bramą wejściową, meldując pełną gotowość bojową :D
Po jakichś 20 minutach bezproduktywnego stania, Niemcy stwierdzili że nie ma co dłużej czekać na agresorów i zawinęliśmy się do środka czym bardzo zasmucili polsko-białoruską brać która czekała na atrakcje sportowe ;) Gdy wróciliśmy na koncertownię grało już EFAE.Przez to całe zamieszanie zdążyliśmy tylko na ostanie cztery kawałki.Nie zmienia to jednak faktu, że Polaki rozdawały karty pod sceną na tym secie ;)
Występ ekipy z Bielska Białej był niezłą rozgrzewką do występu Los Fastidios.Makaroniarze zagrali mega koncert,zabawa pod sceną przednia,ścisk był ogromny,lecz Ł.dał radę przedostać się pod scenę.Naprawdę kapitalny gig.Przed jednym z kawałków dedykacja dla „Polonia Varsovia fans”.Serce urosło,mimo iż nie jestem Polonistą ;)

Po występie Włochów, było już na zegarze coś w okolicach 2:30, ale nikt jeszcze nie myślał by kończyć imprezę, więc polsko-białoruska komanda zaczęła dalej działać.Zabiegi piwno-dymne sprawiły , że po jednym z nich A. z Partizana wstał z wyraźnie ciężkimi powiekami i oznajmił „ja idu spac” :D
Na aftery w klimacie skinhead reggae czy ska nie było już najzwyczajniej mocy i zawijamy spać.

Drugi dzień zaczął się dla nas o 16:00 i nie bardzo chciało się zwlec z wyra.Tak się Polska zabawiła na emigracji he he;)Szybkie śniadanie i lecimy na kolej do Poczdamu. Ci którzy byli już obecni na terenie gdzie odbywał się fest poruszali się dość ospale, sennie.Widać było że większość wiary dzień wcześniej mocno zabalowała i każdy snuł się ledwo na nogach.Spotykamy Szwedów i Amerykanina z którymi rozmawiamy przy piwku.Pierwsze kapele zaczynają grać około 19:00.Jedna z nich nawet mogła się podobać.Nazywają się Ambonker i grają soczystego hc/crust punka.Green Smatroll, występ jak dla mnie nudny, sporo osób wychodziło z sali.
Gwiazdą wieczoru byli oczywiście The Oppressed.Pod sceną sporo skinów, lecz nie było już tak tłoczno jak dzień wcześniej na LF.Zagrali wszystko,co najlepsze. „Victims”, „Work togheter”, „Joe Hawkins”, „Skinhead girl” i wiele innych wprawiło publikę w niezły szał.Świetna praca basisty,byłem pod wrażeniem jego gry.Dziadek Dżamejka(tak pieszczotliwie nazwaliśmy Moreno również dawał radę na wokalu i gitarce, po prostu klasyka,co tu dużo mówić.

Po koncercie jeszcze szybkie piwka , pożegnania czas i około 2:30 zawijamy do Berlina, by rano móc wstać na pociąg i busa do Polski.

Podsumowując, według opinii organizatorów najlepszy z dotychczasowych festów z czym można a nawet trzeba się zgodzić.Wspaniała obsada kapel, zajebisty pomysł z organizacją meczu.Cóż, tylko pozazdrościć ekipie z Niemiec i łudzić się nadzieją, że i kiedyś w naszym pięknym kaczogrodzie doczekamy się podobnego przedsięwzięcia…

M.

Strona ma charakter tylko i wyłącznie informacyjny. Nie namawiamy nikogo do łamania prawa.

Exit mobile version