Historia

Antifa – Krok Pierwszy

Tłumaczenie z ilyashakursky.com

Wspomnienia Ilii Shakurskiego- rosyjskiego anarchisty i więźnia politycznego, skazanego na 16 lat więzienia w sprawie tzw. „Sieci”.


Na początku był dźwięk. Proste rockowe akordy na niedrogich gitarach elektrycznych, na wpół zepsuta perkusja i od czasu do czasu brzęczący mikrofon. Muzyka miejskiego zespołu rockowego grała ze sceny, tworząc atmosferę święta w nudnej wiosce. Zespół „B-9” (skrót od piwa „Baltika 9”. grał swoje piosenki o gwiazdach i covery „Króla i Błazna”. My, młodzi nieformalni, niczym brzydkie kaczątka wyróżniające się z tłumu, napędzani tanimi koktajlami alkoholowymi „Over drive” czy „Dzień Winobrania”. kręciliśmy się po betonowym popękanym ganku miejscowego Domu Kultury, który służył za scenę dla głośników. Z głośników dobiegał głośny syk gitar, a jeden z naszych przyjaciół machał krótko ostrzyżoną głową z uchem niemal przyciśniętym do nich, jakby wyobrażając sobie, że jego długie włosy falują.

Większość z nas ma długie włosy, a raczej nie na tyle krótkie, by mieszkać w osadzie. Nosimy kamizelki z naszywkami, opaski na rękach, kolczugi, kraciaste koszule, łańcuchy. Wyróżniamy się swoim wyglądem, wyzywająco zwracając na siebie uwagę tymi akcesoriami. Jesteśmy inni. Nosimy kolczugi. Jesteśmy na wojennej ścieżce.

Starsi ludzie patrzą na nas z pogardą, rówieśnicy ze złością, rzadko z rozbawieniem, nieliczni z zainteresowaniem. Ludzie podchodzą do nas i czasami pytają ze szczerym zdziwieniem: „Jak wy tu przetrwaliście z takim obcym wyglądem?
Śmiejemy się w odpowiedzi. Śmiech pokonuje strach. Strach rodzi nienawiść. Śmiech i tak nas nie uratował.

Chcieliśmy po prostu być sobą. Chcieliśmy się wyróżniać, slamować, wymyślać nowe dziwne stylizacje, słuchać głośnej muzyki, imprezować. Tak się złożyło, że po prostu nie wpadliśmy w ogólny nurt trendów i mody, nie staliśmy się „chłopakami z sąsiedztwa” słuchającymi kawałków Gufa. Chcieliśmy ćwiczyć nasze piosenki w garażu, a nie jeździć rozbitym dziewięcioosobowym samochodem. Otaczająca nas rzeczywistość już wcześniej postawiła nam swoje zasady. Chcesz być sobą, chcesz być inny, to się broń, wiedz, jak przetrwać. To nie były lata 80. ani nawet zero, ale wciąż musieliśmy walczyć z tłamszeniem większości, groźbami stereotypów. Musieliśmy bronić prawa do noszenia koszulek z ulubionym zespołem rockowym i słuchania tych kaset i płyt, które naprawdę lubiliśmy. Trudna sytuacja mniejszości i ciągłe zagrożenie wywołały w nas prawdziwy protest. Im bardziej byliśmy bici, tym bardziej wyzywająco wyglądaliśmy następnego dnia, tym bardziej agresywna stawała się muzyka, której słuchaliśmy, tym pewniej walczyliśmy.

A pierwszy był dźwięk! Rosyjski antyfaszyzm odrodził się z muzyki, potrzeby obrony koncertów i własnych preferencji muzycznych. Wszystko zaczęło się od hałasu punk rocka, od zwyczajności prowincjonalnych nieformalnych, długowłosych typów z dredami trenujących ducha, przeżywających pod ciągłym odium aspołeczności i otaczającej ich pogardy spowodowanej strachem przed wszystkim, co jasne, obce, inne. Zawsze było nas mało, było nam ciężko. Ale były nas tysiące w całym kraju — młodych punków, gothów, emo, nerdów, wyrzutków, dziwaków, metalowców, freaków, byliśmy i nadal jesteśmy. Najczęściej musimy się bronić, musimy przetrwać.

12 czerwca 2010. Centrum wioski było pełne pijanych ludzi spacerujących dookoła. Grała muzyka. Disco popowe hity zastępowały rockowe składy i solowe występy uczniów. Rosja! Rosja! Zawsze było w zwyczaju kochać ten kraj, być z niego dumnym. Dziś jest dzień wolny. Można się napić, pójść do centrum, pokazać się, popatrzeć na innych, zabawić się. Z roku na rok na takich imprezach było coraz mniej ludzi, choć wcześniej święta na placu były miejscem szczególnej atrakcji. Muzyka, alkohol, kebaby, balony dla dzieci, pięknie odziane dziewczyny, czasem jakaś draka, ale jak może być bez draki? Dzień Ojczyzny to wyjątkowy dzień. Trzeba tylko znaleźć przeciwnika. „Ten? Nie, ten jest z naszej dzielnicy, ten ma brata, mówią, bardzo poważnego, ten jest ze swoją kobietą. Kurwa, nie ma już z kim się bić. Gówniane wakacje”.

Byliśmy idealnym celem dla tych poszukiwaczy przygód. Źle uczesani, pijani, gapowaci, kolczaści, chudzi i młodzi, kolorowi, jaskrawi — pewnie pedały. Grzech ich nie pobić, zwłaszcza w taki dzień, w takie święto.

Niepostrzeżenie podkradła się do nas czerwona, zaspana twarz. Wybrał z naszego grona najłagodniejszego dzieciaka z najdłuższymi włosami i wziął go na bok. Dzik najwyraźniej oderwał się od stada w pijackim szale albo go specjalnie posłali na wabia. Kiedy zobaczyłem, że mój przyjaciel poszedł na bok, od razu wiedziałem, że zabawa się skończyła. Nadszedł czas wojny i przetrwania. Wyglądało to na akt poświęcenia. Plemię domagało się rozlewu krwi podczas uroczystości. Takie były zwyczaj.

Krople potu na czole człowieka-dzika i jego przesadnie szorstki ton powinny były natychmiast złamać mojego przyjaciela. Zapytał: „Co ty, kurwa, robisz?”. Ciężko jest adekwatnie zareagować na to wszystko, ale mój przyjaciel wciąż wydawał się naiwnie próbować jakoś racjonalnie rozwiązać konflikt. Mój przyjaciel nie chciał walczyć. Chciał słuchać muzyki i śmiać się z dziewczynami. Nie chciał myśleć o tym, że to ślepy zaułek i nie wydostaniemy się z niego bez krwi.

Idę się odlać. Śmierdzi jak w ulicznej toalecie. Ściana z czerwonej cegły ma wypisane przekleństwa, narysowanego pacyfistę i przekreślony napis „punk not dead”. Nie zostawię kumpla. Muszę tylko wymyślić, co robić. Każda minuta jego dialogu z bandytą to nieznośna agonia. Wąchanie jego potu, słuchanie jego głupich tekstów i czekanie co sekundę na cios to agonia. Wiem, jak to jest. Muszę szybko skończyć z tym gównem. To popieprzone gadanie. Nie mamy im nic więcej do powiedzenia. Chcemy tylko posłuchać muzyki. Przede mną leży ogromny kij, który wygląda jak świecący miecz w grze wideo. W moim pijackim stanie myślę, że tak właśnie postrzegałem to, co się dzieje. Ork grozi mojemu przyjacielowi niebezpieczeństwem. Miecz przede mną, biorę go i odcinam dupkowi rękę. Tak właśnie robię. Pełny zamach w okolice barku. Przeciwnik przykuca. Podnosi głowę i wpatruje się w moją nienawiść pełnymi strachu, zdezorientowanymi świńskimi oczami. Krzyczę. Sam zagubiony, gdy uświadamiam sobie własną wściekłość. Odganiam orka krzykami i groźbami dalszej przemocy. On bełkocze coś o tym, że myślimy, że jesteśmy emo albo gejami. Jeden z nas podekscytowany krzyczy: „Jesteśmy punkami”. Jesteśmy punkami! Mam w rękach miecz zwycięzcy! Siły Zła czają się w tłumie, grożąc na pożegnanie, że zawołają skinów…

Muzyka ze sceny wciąż gra. „Bycie takim, jak wszyscy, nie wychodziło mi od dziecka. Myślę, że taki jest mój los w życiu”. Tłum wczasowiczów zdaje się nie zauważać, co się dzieje. Słuchamy muzyki. Robi się ciemno. Inny z naszych przyjaciół wyciąga dodatkową butelkę koktajlu z torby z wizerunkiem Jegora Letowa.
„Skiny? Jakie, kurwa, skiny?” – myślę

Poświęcenie

Skojarzenia ze skinheadami przychodziły nam do głowy głównie po doniesieniach o pogromach na targowiskach lub aresztowaniach po atakach na imigrantów. Najczęściej myśleliśmy o skinheadach jako o subkulturowych marginesach takich jak my, tylko bardziej zorganizowanych, agresywnych i naładowanych nacjonalistyczną ideologią. W latach dziesiątych trudno było spotkać skinheadów nawet w miastach. Na wsi bycie faszystowskim skinheadem było nawet bardziej niebezpieczne niż bycie zwykłym nieformalnym. Pamiętam, jak na obozie dla dzieci spotkałem młodych mężczyzn, którzy nazywali siebie skinheadami. Byli to twardzi licealiści, którzy słuchali ciężkiej muzyki i nienawidzili rapu. Dziewczyny rysowały sobie żelowymi długopisami orły i swastyki na plecach. Pokazywali nam filmy na swoich Nokiach, na których tłum ogolonych mężczyzn z aparatami na zębach, do wtóru „Kołowrota” bił nowego rekruta z workiem na głowie. W ten sposób byli inicjowani do skinów. Nie będę kłamał, wszystko to wydawało się wtedy interesujące i ekscytujące. Piosenki Rammsteina, zjednoczone grupy twardzieli przeciwko większości. Przez jakiś czas byliśmy pod tym wpływem. Wydawało się, że gdzieś w miastach są skiny z telewizji i wideo przesyłane przez Bluetooth. Nikt nie wiedział o Sharpies czy Laurel Aitken. Skiny były dla nas tylko boneheadami.

W latach 2007-2009 echo ideologii boneheadów dotarło do prowincjonalnego zaplecza w postaci akustycznych, romantycznych piosenek o pogrzebie skinheada zabitego przez Kaukazów, podartych resztek wyblakłych ulotek RNE na stacjach kolejowych i wrażeń po filmie „Rosja 88”.

W samej wiosce, gdzie mieszkali głównie Rosjanie, Mordwini i Tatarzy, nie było powodów do międzyetnicznych konfliktów i nienawiści. Tylko w bardzo rzadkich przypadkach podczas starć z Ormianami, którzy również mieszkali w osadzie, można było usłyszeć ciche „najechali”. ale nikt nie odważył się oskarżyć ich o narodowość. Z tego powodu dość trudno było zasiać ziarno ideologii nacjonalistycznej w głębi naszego regionu.

Było zupełnie ciemno. Dyskoteka szła pełną parą. DJ majstrował coś przy pilocie, udając, że steruje muzyką. Tłumy pijanego gopnictwa gorączkowo podśpiewują do popowych hitów, skaczą i obściskują się. Pary chowają się w głębi parku, gdzie nie ma świateł ulicznych. Podszedł do nas tłum. Nie byli to skini, których widzieliśmy w internecie i telewizji. Nie mieli aparatów ortodontycznych, ogolonych głów ani wysokich butów. Wyglądali jak zwykli gopnicy. Spodnie dresowe z kapturami i bluzy. Ale byli zorganizowani i zjednoczeni. Mój przyjaciel i ja zostaliśmy zaprowadzeni w cień parku. Wszyscy inni, którzy byli z nami, patrzyli tchórzliwie, a niektórzy odeszli. Zostaliśmy sami jak zresztą w wielu nadchodzących starciach. Okrzyk „Jesteśmy punkami!” rozpłynął się w ciemności. Nie wszyscy byli gotowi pozostać punkami na nocnych ulicach. Nadszedł czas na kulminację konfliktu i ostateczną rozpierduchę. Rockersi ze sceny już dawno chlali ze swoimi nieletnimi fankami w garderobach DK. Gopnicy tańczyli do utworu Mitji Fomina. Towarzyszący nam gopo-skini nosili maski. Prawie w ogóle nie rozmawialiśmy. I to mnie cieszyło. Nienawidziłem tych wszystkich słownych preludiów przed walką. Mój przyjaciel i ja nie czuliśmy żadnego podniecenia, byliśmy już dość pijani i zainspirowani naszym niedawnym zwycięstwem nad złem.

Cięcie od tyłu. W dół! Grad ciosów. Uderzenie czymś poręcznym. Dwóch z nas. Kładziemy się i zakrywamy twarze. Mija kilka minut. Napastnicy rozchodzą się w różnych kierunkach. Wstajemy i wykrzykujemy im w plecy groźby — „Dranie! „Faszyści! Znajdziemy was wszystkich!” Podbiegają do nas ludzie w mundurach. Znajomy z policyjnej izby dziecka pyta mnie: „Kim oni są, Ilja? Kim oni są?”. „Faszyści!” — odpowiadam i pospiesznie opuszczam miejsce zdarzenia.
Razem z kolegą chowamy się w cieniu. Czuć od nas alkohol. Nie chcemy skończyć na komisariacie.

Zostaliśmy pobici przez zwykłych hajlujących gopników, którzy z jakiegoś powodu kojarzyli się ze skinami, ale ta etykieta stała się dla nas określeniem innej siły naszych wrogów. Hybryda gopnika i boneheada zaczęła być symbolem pryncypialnego sprzeciwu. Subkulturowe podziały muzycznych nurtów rocka i rapu pozostały w dzieciństwie lat dziewięćdziesiątych. Wchodziliśmy w kolejny etap subkulturowo-politycznej walki, która w kraju przeżywała swoją ostateczną kulminację. Dobrodziejstwa nie były już muzealnymi eksponatami subkulturowych ruchów, z którymi czuliśmy pokrewieństwo obcości i marginalności. Jasno zdefiniowaliśmy dla siebie, że bonowie, we wszystkich swoich postaciach, od fana piłki nożnej i pakera po hajlującego metalowca i rapera, byli naszymi wrogami, podobnie jak wszyscy ci, którzy używali wobec nas przemocy tylko dlatego, że nie chcieliśmy pasować do ich wyobrażeń o słuszności.

Tej nocy, jakby poczuli rozlaną krew, gopota z różnych dzielnic postanowiła nas wykończyć. Do późnych godzin byliśmy obstawieni przez ich tłumy, próbowali „postawić na piwo”. Otoczyli nas, nie pozwalali odejść, mój kolega został uderzony mosiężnym kastetem, a ja już próbowałem rozmawiać, próbując uspokoić tłum, w przeciwnym razie zostalibyśmy pobici jeszcze bardziej.

Przez cały czas prześladowało mnie poczucie zdrady, świadomość, że wszyscy nasi przyjaciele nas porzucili, zostawili w wirze pijackiej przemocy, jakby bez wyrzutów sumienia i żalu.

Zostaliśmy tylko my dwaj, co bardzo pomogło nam zminimalizować fizyczne obrażenia, a co najważniejsze, nie pozwoliło umrzeć szczerej wierze w przyjaźń, o której śpiewano w starych piosenkach.

Mój przyjaciel wyciera krew z ust chusteczką albo łopianem. Siedzimy na stosie kłód w naszej okolicy. Jest cicho. Ptaki śpiewają. Rzadko przejeżdżają samochody z głośną muzyką. Wszystkie światła są zgaszone. Nasze babcie nie śpią, czekają na nas w domu. W kuchni pali się światło. Wróciliśmy z wakacji jak z wojny. Prowincja, fajerwerki, syk elektrycznych gitar, tani alkohol, faszyści, punki, gopnicy, mosiężne kastety, gliny, dyskoteka, zapach kebabów i słodkich perfum w tłumie. Szczęśliwego Dnia Rosji!

Kiełki

W międzyczasie kraj tętni wydarzeniami politycznymi. Centrum „E” ściga antyfaszystów w całym kraju. W Niżnym Nowogrodzie przeszukiwana jest lokalna Antifa. Bonowie w tych samych strojach sportowych, bluzach z kapturami i maskach biją obrońców lasu w Chimkach. Na ulicach trwają bójki i morderstwa. Antyfaszysta Jurij Miszutkin z Władywostoku jest sądzony za przekroczenie granic samoobrony, Olegowi Serebrennikowowi z Iżewska naziści podpalili mieszkanie, w Moskwie naziści zabili Dmitrija Kaszyszyna, w Riazaniu zginął antyfaszystowski grafficiarz Kostia Łukin. Trwają głośne procesy grup nazistowskich z lat dziewięćdziesiątych. Miedwiediew znajduje się na równiku swoich rządów. Dziesiąta dekada rozpoczęła się z nadzieją na coś nowego, ale wciąż byliśmy dalecy od pełnej analizy tego, co dzieje się w kraju.

Do akcji w Chimkach pozostał miesiąc. W zasobach internetowych z treściami punkowymi natknęliśmy się na wzmianki o ruchu Antifa, ale nie zwróciliśmy na to większej uwagi. Byliśmy bardziej zainteresowani muzyką niż jakimikolwiek trendami zbliżonymi do politycznych. Dopiero zaczynaliśmy chłonąć informacje na temat genezy i kierunków rozwoju różnych ruchów młodzieżowych. Wydaje się, że sama otaczająca nas rzeczywistość pchała nas w tym kierunku.

Walka w Dniu Rosji, a raczej nasze pobicie, było tym momentem, w którym zaczęliśmy tworzyć nowe pokolenie antyfaszystów.

Antyfaszyzm opiera się na potrzebie ochrony i obrony własnej kultury, osobliwości, poglądów, sposobu życia, praw i wolności. Mamy prawo być tym, kim chcemy być, a jeśli jesteśmy otoczeni atmosferą ciągłego tłumienia i dyskryminacji, albo z tym walczymy, albo poddajemy się okolicznościom.

Większość nieformalnych jest przyzwyczajona do statusu ofiary. To tak, jakby nie szukali oporu, tylko dlatego, że postrzegają swój udział w prześladowaniach i przestępstwach jako los wybranego przez nich sposobu życia w realiach współczesnej Rosji. Z drugiej strony, wydaje się, że znaleźliśmy wyjście, dołączając do istniejącego wówczas ulicznego ruchu oporu wobec przemocy gopotów i nazistów. Co więcej, uczestnicy tego ruchu często przyjmowali rolę obrońców nie tylko nieformalnych, ale także innych grup społecznych poddawanych wszelkim formom dyskryminacji.

Bronić siebie jako części sprawiedliwego sprzeciwu wobec ulicznego faszyzmu. Bronić innych jako wyidealizowany wybór, który inspiruje młodych ludzi. Stać się częścią zjednoczonego ruchu, który odnalazł nie tylko własną tożsamość kulturową, ale także własnych bohaterów i męczenników, których indywidualne losy ujawniły powagę i znaczenie tej drogi. Dla mnie w każdym razie wszystko to oznaczało, że nie była to już dziecinna zabawa.

Podczas gdy awangarda ruchu Antifa przygotowywała się do swoich ostatecznych bitew i ścieżek exodusu, w prowincjonalnym zapleczu wyrastały kiełki ich następców, którzy, jak się wydaje, mieli podobną motywację i źródła inspiracji, ale ich formacja miała miejsce już w innej epoce sytuacji politycznej i globalnych wydarzeń, które w taki czy inny sposób odegrały rolę w życiu każdego z nas.

A więc. Mamy od 14 do 16 lat. Monitorujemy treści Antify w Internecie. Oglądamy filmy z masowych walk z bonami w Mińsku, skaczemy na nazistów w moskiewskim metrze, słuchamy „MDV” i „Linijki”. odkrywamy nowe źródła informacji.

W końcu dochodzimy do wniosku, że konieczne jest stworzenie masy, aby chronić się przed gopotą i wypchnąć nazistów z małej wioski. Jeśli wcześniej byliśmy tylko subkulturową grupą zjednoczoną miłością do muzyki i kultury punk, teraz stworzyliśmy walczący rdzeń z konkretnym celem i ideą siłowej konfrontacji.

Nasze przykłady istniały na stronie Antifa.ru i tematycznych społecznościach Vkontakte. Wiedzieliśmy, że nie jesteśmy sami, że w wielu miastach tworzą się nowe stowarzyszenia młodzieży antyfaszystowskiej, co było dla nas bardzo poważnym bodźcem motywacyjnym. Nie byliśmy już tylko fanami punk rocka i irokezami. Byliśmy subkulturowcami, dzieciakami z sąsiedztwa, rolkarzami, kolegami z klasy, chłopakami ze wsi, bokserami, muzykami, wszyscy byliśmy Antifą.

Polowanie na nazistów

„Czytałem w internecie, że Antifa jest przeciwko Rosjanom. Sami jesteśmy Rosjanami. Jak więc możemy być Antifą?” — zapytał mnie po zajęciach kolega z klasy. W tamtym czasie była to dość powszechna fałszywka stworzona przez boneheadów w trakcie wojny informacyjnej przeciwko Antifie. Pomimo urojeniowego charakteru tych tez, takie wybuchy rzeczywiście poważnie zaszkodziły reputacji ruchu antyfaszystowskiego. Internet i ulica współistniały na tej samej płaszczyźnie, przepływając z jednej do drugiej, niosąc informacje, słowa i przemoc.

Prowincjonalni naziści byli w większości niewykształconymi gopnikami, napędzanymi ksenofobią i dumą z wielkiej przeszłości lejącymi się z grup Vkontakte. Na ich stronach kipiała mieszanka Celtów, imperków, run, kołowrotów i wezwań do międzyetnicznej niezgody. Czerpali również z nazistowskiej propagandy, aby zdyskredytować Antifę.

Nie mieliśmy trudności z szybkim zidentyfikowaniem lokalnego stowarzyszenia młodzieży sympatyzującej z brunatnymi ideami. Jak się okazało, byli oni pod wpływem tych samych „skinów”. którzy pobili nas w Dniu Rosji. Sami „skini” to dość dojrzali młodzi mężczyźni, pracujący gdzieś, rzadko przyjeżdżający do wsi, mający rodziny, spotykający się, aby pić, smażyć kebaby, słuchać „Kołowrota”. marzący o jasnej Rosji, o której czytali w zasobach Demuszkina. Nigdy ich nie dopadliśmy, ale teraz nasza wendeta była skierowana na ich zwolenników. Rozpoczęło się polowanie na nazistów.

Ich jedyną akcją był agitacyjny nalot na osadę z puszką czarnej farby. Krzywe wirniki, zygzakowate sylwetki, nacjonalistyczne napisy z błędami. Wszystkie te bazgroły pokryliśmy po tygodniu i zaczęliśmy konsekwentnie tropić każdy z nich.

Zawsze zabawnie jest słuchać tradycyjnych wymówek przestraszonego bona, że nie jest faszystą, tylko nacjonalistą, że ziga to rzymskie pozdrowienie, swastyka to pogaństwo, a w ogóle to ma kaukaskich przyjaciół.

Dla nas nie było rozróżnienia między nacjonalistami, prawicowymi patriotami i narodowymi socjalistami. Już wtedy rozumieliśmy, że wszystkie te odmiany ksenofobii gotują się w tym samym politycznym kotle i głupio manewrują, by dopasować się do sytuacji.

Zaczęliśmy zdobywać pierwsze trofea w postaci opasek z Celtami i imperkami.

Zrywaliśmy opaski jąkającym się internetowym wojownikom. Usunęli nacjonalistyczne posty ze swoich stron na naszych oczach i odmówili udziału w uczciwych pojedynkach z nami. Przegrali, nie potrafiąc stanąć w obronie papki, którą wciągnęli do swoich głów z internetu. My natomiast poczuliśmy przyjemne poczucie zwycięstwa. Naszą zasługą było to, że nie pozwoliliśmy prawicowym ideom zakorzenić się i rozwinąć w naszej wiosce.

Nasi przeciwnicy nie byli gołogłowymi odmrożeńcami, którzy mogliby zadźgać lub zastrzelić każdego z nas. Nie doświadczyliśmy takiego poziomu przemocy, jaki panował w stolicy. Ale upewniliśmy się, że nikt nawet nie pomyśli, żeby chwycić za broń w imię białej rasy, że nikt nie zostanie pobity za swoją ulubioną muzykę i wygląd, i odnieśliśmy sukces w naszym małym zapleczu. Dla mnie osobiście to doświadczenie było tylko pierwszym krokiem na ścieżce ruchu.

Kto to jest ta swastyka?

Wraz ze zwycięstwami, jak to zwykle bywa, przyszła sława. Ludzie w wiosce zaczęli mówić o grupie uczniów Antify, którzy starli się z prawicą. Zaczęli wysyłać nam linki do dzieciaków sympatyzujących z nazistowskimi ideami, abyśmy mogli przeprowadzić z nimi prewencyjne rozmowy. My z kolei niespecjalnie szukaliśmy przemocy.

Spotykaliśmy się i rozmawialiśmy, ale nic ponadto. Pochlebiał nam jednak status tych, do których zaczęliśmy się zbliżać. Pewnego razu miejscowi młodzi Ormianie podeszli do nas z pytaniem „Czy jesteście Antifą?”. Po usłyszeniu satysfakcjonującej odpowiedzi zaoferowali nam swoje wsparcie w przypadku poważnych konfliktów. Podziękowaliśmy im, ale nigdy nie poprosiliśmy o pomoc.

Wraz ze sławą przyszły problemy. Nasza grupa zwróciła uwagę policyjnej izby dziecka. Wydarzenia zaczęły rozwijać się według klasycznego już dla rosyjskiej Antify scenariusza. Nagle pojawił się pokrzywdzony chłopiec, który został zastraszony przez podstępną Antifę, oraz donosiciel, nasz kolega z klasy, który przekazał wszystkie informacje o naszej działalności swojej matce, która pracowała w szkole, a następnie policjantce. Teraz czekała nas prewencyjna rozmowa. Z rodzicami do szkoły. Dokładne odpytywanie. Kto, dlaczego, po co i tak dalej.

Nasze mamy, ojcowie, dziadkowie i babcie zebrali się w sekretariacie szkoły. Impreza prowadzona przez nauczycieli i pracownika przedszkola. To my jesteśmy oskarżeni. Nie ma świadków. Robimy coś złego. Musimy zostać ukarani. Ale nie czujemy się winni, jesteśmy pewni, że postępujemy słusznie i to uczucie wciąż się utrzymuje. Rodzice nie do końca rozumieją postępowanie. Ale tak nas wychowaliście. Mówiłeś nam, co jest dobre, a co złe. Czy tego nas nauczyliście? Zgłaszać się do władz? Współpracować? Tato, czy to nie wstyd donosić?

Tata nic nie mówi. Jest zakłopotany.

Jeden z nas, Sania, jest chłopcem z wioski, prostodusznym, o dobrym sercu. Obok niego siedzi dziadek, który nie rozumie dyskusji.

Sania wstaje i mówi w swojej obronie: „No więc narysowali swastyki! Jak powinniśmy zareagować?”.

W serialu „Kadeci” w jednym z odcinków jest dość podobna scena. Kadeci bili się ze skinheadami na ulicy, ponieważ ci narysowali swastyki. Później oczywiście kadeci dostali reprymendę od przełożonych za takie zachowanie, które objawiło się również na „cywilu”. Wyjaśnili jednak powód konfliktu we własnej obronie. Zaczęła grać smutna muzyka. W oczach naczelnika czytało się zrozumienie i dumę. Tak, prawo zostało złamane, ale honor honorem, ale pamięć pamięcią, a godność godnością. Jak mogłoby być inaczej?

W rzeczywistości nikt z obecnych nie miał smutnej muzyki w sercu. Sania nie znalazł zrozumienia ani aprobaty wśród obecnych. Tylko jego dziadek wstał z niecierpliwym oburzeniem i głośno zapytał: „A kto to jest ta swastyka?”.

Starsze pokolenia już nas nie rozumiały, nasz budzący się idealizm był im obcy, wydawał im się niebezpieczny. Oni nosili w maju wstążki św. Jerzego, a my biliśmy tych, którzy wznosili nazistowskie saluty. Nasz idealizm nie był rozumiany, nie był wspierany, nie był aprobowany. Postawiono nas w tym samym szeregu, co tych, którym się sprzeciwialiśmy. Nasz idealizm został nazwany ekstremizmem. Staliśmy się wrogami. Dalsza droga jeszcze pokaże nam, że zło jest znacznie szersze niż zgromadzenie gopników i bonów. Szczęśliwego Dnia Rosji!

(Maj 2024)

Tłumaczenie

Strona ma charakter tylko i wyłącznie informacyjny. Nie namawiamy nikogo do łamania prawa.

Exit mobile version