Pisarze, zajmujący się problematyką totalitaryzmu i zniewolenia człowieka w XX w. zwracali czasem uwagę na czysto fizyczny aspekt wolności. Reżimom – wskazywali autorzy – zależy na utrzymywaniu ludzi w stanie słabości. Lękliwe, anemiczne i cherlawe jednostki nie będą w stanie stawić władzy oporu. Problem ów zręcznie nakreślił m.in. Janusz Zajdel w swej powieści „Cylinder van Troffa”. Ukazał w niej ludzką cywilizację po przeprowadzce na Księżyc. Słaba grawitacja tego ciała niebieskiego powodowała osłabienie kości i skarlenie ogólnej postury ciała. Władza jednak przed ewentualnym gniewem społecznym zabezpieczała się także poprzez świadome zmniejszenie ilości tlenu w sztucznej atmosferze, produkowanej dla księżycowych osiedli. Mniej tlenu w płucach to wolniejsze myślenie i wyraźne utrudnienie przy jakiejkolwiek aktywności fizycznej.
Nieco podobny problem zilustrował Stanisław Lem w „Powrocie z gwiazd”. Powieść ta ukazuje społeczeństwo przyszłości po procesie beztryzacji, który polega na uczynieniu ludzi niezdolnymi do gwałtownych uczuć, w tym – do agresji. Osoby zbetryzowane nigdy nie podejmują ryzyka, nie uprawiają też żadnych sportów ekstremalnych ani wyczynowych. Z mieszkańcami tego nowego świata silnie kontrastuje sylwetka głównego bohatera, który powrócił na Ziemię po długoletniej tułaczce w kosmosie. Jest to osoba bardzo wysoka, o potężnej posturze i szerokim karku. Już z tych powodów został natychmiast zidentyfikowany przez władze jako ktoś potencjalnie niebezpieczny.
Spoglądając na obraz ruchu anarchistycznego w Polsce trudno czasem wyzbyć się wrażenia, że wielu z jego uczestników zostało poddanych opisanemu przez Lema procesowi. Organizowanym demonstracjom niejednokrotnie przecież niektórzy nadają niemalże cukierkowy charakter. Kolorowe baloniki, tęczowe stroje, radosny taniec i ciągłe deklaracje o pokojowości przemarszu, powtarzane przez tubę – to realia wielu ponoć „antysystemowych” demonstracji. Gdzie w tym natłoku różu i fioletu miejsce na spontaniczny gniew, gdzie nienawiść do tych, którzy zabierają nam wolność? Z drugiej strony ci, którzy proponują bardziej bojowy fason, nierzadko bywają określani mianem… „faszystów”. „Czym się różnisz od faszysty, skoro uczysz się stosowania przemocy?” – takie pytanie usłyszał pewnie przynajmniej raz każdy anarchista czy antyfaszysta, który dba o kondycję fizyczną i gotów jest wykorzystać swe sportowe umiejętności w sytuacji zagrożenia.
Zarzucanie bojowym antyfaszystom stosowania „faszystowskich metod” to olbrzymie nieporozumienie. Metody bowiem są z definicji neutralne. Młotek to tylko narzędzie – za jego pomocą nacjonalista może rozbić czaszkę „zdrajcy narodu”, a squaters – naprawić cieknący dach. Przemoc może być stosowana przez państwo do pacyfikowania protestów społecznych czy przez nacjonalistów do terroryzowania kogoś, kto inaczej wygląda i inaczej myśli. Ale zarazem aktem przemocy jest atak strajkujących robotników na policję albo aktywna obrona autonomicznej blokady antyfaszystowskiej. Problemem zatem zazwyczaj nie jest metoda, lecz polityczna treść, którą nadaje się działaniu. Twierdzenia o istnieniu jakiegoś obiektywizmu w tej kwestii to liberalno-pacyfistyczne pięknoduchowstwo, sprawdzające się może na salonach, ale niekoniecznie w trudach codziennej aktywności.
Inny zarzut, wysuwany czasem przeciwko tym, którzy promują sportowy tryb życia w ruchu wolnościowym polega na przeświadczeniu, że osoba, odbywająca regularne treningi przestanie – z braku czasu – uczestniczyć w innych działaniach. Także i ten argument trudno jednak uznać za trafiony. Opiera się on bowiem na, lekko tylko przetworzonej, wymówce tych, którzy od aktywności fizycznej stronią w sposób ostentacyjny – „Nie mam na to czasu”. Sto lat temu praca robotnika fabrycznego trwała 12 i więcej godzin, a mimo to powstawały przyzakładowe kluby sportowe, organizowane i wspierane przez organizacje lewicowe. Sport ma bowiem tą cudowną właściwość, że uczy samodyscypliny, co może się też przełożyć na lepszą organizację wolnego czasu. Poza tym, nie chodzi tu o namawianie kogokolwiek do podejmowania quasi-zawodowych treningów, które pochłaniałyby np. 20 godzin tygodniowo. Poprawę kondycji fizycznej i pewności siebie przynosi nawet półtora godziny boksu czy krav magi tygodniowo.
Argument ten zawiera jednak jeszcze jedną, niebezpieczną przesłankę. Jest on bowiem skonstruowany na założeniu, że społeczeństwo dokonuje swych wyborów w sposób racjonalny i wspiera te siły polityczne, które oferują najbardziej sensowne rozwiązania. Tymczasem decyzje o politycznych sympatiach i antypatiach zapadają podobnie, jak wybory towarów w sklepie – często decydujemy się na te, które ładnie wyglądają, a nie na te, które są zdrowe. Chodzi więc o to, że aktywność sportowa, podejmowana przez ruch wolnościowy, także może sprzyjać jego rozwojowi poprzez poprawę wizerunku. Niewielu wszak chce przynależeć do grupy słabej, a sport – to zastrzyk siły i dynamizmu.
Kolejnym powodem świadomego odrzucania aktywności fizycznej jest wskazywanie na jej urynkowienie. Faktem jest oczywiście, że współczesny kapitalizm całkowicie utowarowił tę sferę. Nie ma chyba centrum handlowego, w którym nie znajdowałby się choć jeden sklep z odzieżą czy sprzętem sportowym, a siłownie, kluby fitness i szkoły sportów walki przeżywają prawdziwy rozkwit. Sport stał się ogromnym biznesem, a krzykliwe reklamy na każdym kroku przypominają o konieczności zgubienia kilku kilogramów, zadbania o formę itp.
Są jednak sposoby na to, by poprawić swą kondycję, a jednocześnie nie nabijać kabzy koncernom. Wiele squatów w Polsce organizuje bezpłatne treningi sportów walki dla wszystkich chętnych. Poprawić swą siłę i sylwetkę można poprzez trening kalisteniczny z masą własnego ciała, który nie wymaga żadnego specjalistycznego sprzętu. Obuwie do biegania to kwestia kilkudziesięciu złotych. Napojem izotonicznym nie musi być Izostar – można sobie go przyrządzić samodzielnie z wody, miodu, cytryny i odrobiny soli.
Inna kwestia, że postawa wolnościowa nie powinna polegać na całkowitym bojkotowaniu wszystkiego, co „systemowe”, lecz na umiejętnym wykorzystaniu także tych narzędzi, które podsuwa otaczająca rzeczywistość. Doświadczenia historyczne ruchów rewolucyjnych dostarczają na to licznych przykładów. Elita starożytnego Rzymu próbowała mamić lud efektownymi walkami gladiatorów, jednak ten miecz okazał się obosieczny. Bunt doskonale wytrenowanych niewolników pod wodzą Spartakusa wstrząsnął posadami imperium.
Wolność, jak słusznie twierdziło wielu rewolucjonistów, zaczyna się w nas samych. Gotowość do buntu przeciwko wszelkim formom opresji powinna zmieniać nie tylko umysł, ale i ciało. Nie dajmy się zbetryzować, bądźmy gotowi.