Mijający rok nie przyniósł żadnego większego przełomu; co jednak nie oznacza, że nie wniósł kilku nowych elementów do istniejących już trendów. Przed przejściem do szerszych rozważań wypada więc owe trendy krótko scharakteryzować. Od roku 2010 jesteśmy oto świadkami swoistego politycznego przyspieszenia. W przeciwieństwie jednak do tego, co chciałyby rozmaite konserwatywne (w sensie: konserwujące obecny ład) gaduły, pokazywane w telewizji, przyspieszenie to jest czymś więcej, niż wytworem małolatów, aspirujących do klasy średniej, którzy znudzili się dobrobytem i potrzebują silniejszych wrażeń. Przyspieszenie to wynika raczej z faktu głębokiego, strukturalnego kryzysu, obejmującego nie tylko „bazę”, ale także „nadbudowę”. Nie tylko wszak gospodarcze słupki są częstokroć znacznie niższe, niż chcieliby tego giełdowi gracze i posłuszni im politycy. Kryzys przeżywa także samo wyobrażenie neoliberalnej modernizacji. Prowincja zamiera, wysysana przez wielkie ośrodki miejskie z „młodych” i „ambitnych”. Z drugiej zaś strony oferowane przez aglomeracje „możliwości” okazują się być ułudą, a magistrzy zasuwają na śmieciówkach do trzydziestego roku życia lub decydują się na wyjazd do Wielkiej Brytanii.
Stoimy zatem z jednej strony na murszejących, sypiących się fundamentach neoliberalnych obietnic, z drugiej natomiast – na gruzach obietnic Wschodniej modernizacji, która posługiwała się lewicowo-postępowym sztafażem dla realizowania interesów partyjnej wierchuszki. Nic dziwnego zatem, że ten postapokaliptyczny krajobraz polityczny skłania do ponownego zadawania pytań, do re-definiowania tego, co wydawało się być zdefiniowane. Zarazem jednak funkcjonowanie na zgliszczach sprzyja zachowaniom radykalnym. Dlatego też coraz mniejszą popularnością cieszą się „elity”, które lubią się wahać, niuansować, komplikować. Powodzenie mają natomiast proste odpowiedzi na trudne pytania. A z udzielaniem takowych problem ma w dużej mierze ruch antyautorytarny.
Problem ten wynika z faktu historycznych doświadczeń. Trudno dzisiaj zdobywać się na nowe propozycje społecznych utopii, skoro próby realizacji dawnych kończyły się fiaskiem. Trudno także organizować ruch masowy wokół konkretnego mitu w sytuacji, gdy system jest rozproszkowany, wieloraki, wszechobecny i nieredukowalny. Metody zatem, które niegdyś z powodzeniem wykorzystywała lewica społeczna, zostały w dużej mierze przejęte przez radykalną, nacjonalistyczną prawicę. Z różnymi dla niej skutkami.
Z całą pewnością w mijającym roku nacjonaliści kontynuowali podgrzewanie politycznej temperatury. Kolejni mainstreamowi publicyści załamywali ręce nad rozmaitymi szaleństwami, głoszonymi przez ten obóz polityczny. Lokalne oddziały „Gazety Wyborczej” regularnie robiły więc nacjonalistom kryptoreklamę, publikując teksty o wszelkich niemalże, podejmowanych przez nich działaniach. Nawet marsze, które – poza Marszem Niepodległości i ewentualnie łódzką „antykomuną” – nie przyciągały zbytnich tłumów. Ujawniona przez tajemniczą grupę z gnwp.eu treść nacjonalistycznych forów internetowych ukazuje, że środowiska te – bez poparcia środowisk kibicowskich – pozostałyby marginesem. A przecież z owym poparciem bywa bardzo różnie. W którymś momencie tanie sztuczki, jak np. zorganizowanie pokazu „Buntu stadionów” przez lokalny ONR tylko po to, by przyciągnąć kibiców, mogą okazać się niewystarczające.
Tym bardziej, że obok (wątpliwych) sukcesów, ruch nacjonalistyczny zaliczył także wiele wpadek. Wspomniane wycieki z forów internetowych czy z prywatnej korespondencji ex-wodza ONR, Przemysława Holochera, pokazały, że silnie lansowany przez te środowiska obraz antyfaszystów często odbiega od prawdy. Świadczyły o tym dobrze płaczliwe doniesienia o konieczności odwiedzania swych kompanów w szpitalu i tym podobne, nieprzyjemne sytuacje :). Na tym tle dość komicznie wyglądają zapowiedzi ONR-u, dotyczące utworzenia podległej sobie bojówki (Straży Narodowej). Co ciekawe, paramilitarna frakcja zamarzyła się nie tylko harcerzykom z ONR, ale także kucom z Kongresu Nowej Prawicy, którzy na swej stronie ogłosili nabór do Straży Ochrony. Ciekawe, czy już w 2014 roku dojdzie do pierwszych, bratobójczych starć :).
Mniejszych wpadek była natomiast cała masa. Błędy ortograficzne na transparentach, łamiące się trzonki od flag podczas przemówień wodza, konieczność szukania w ostatniej chwili nowego lokalu do odbycia spotkania, odwołane prelekcje i koncerty, a nawet – jak w przypadku m.in. Poznania – konieczność współpracy z policją w zwalczaniu antyfaszystów. Pewna masowość ruchu nacjonalistycznego jest więc może i efektowna na większych demonstracjach, ale wiąże się także z obecnością w tym ruchu wielu chłopaczków (kobiet tam praktycznie nie ma), którzy nie do końca wiedzą, co w nim robią – ot, zostali namówieni przez kolegę do przyjścia na demonstrację czy założenia koszulki z falangą, „bo to fajne”. Wiele z tych osób może więc bardzo szybko „odpaść” – zwłaszcza jeśli zetkną się np. ze skomplikowanymi mechanizmami rekrutacji do organizacji nacjonalistycznych.
A co z nami? W mijającym roku kilka razy udało się przeprowadzić w miarę udane mobilizacje (marcowa parada we Wrocławiu czy listopadowe manifestacje w Warszawie gromadziły czterocyfrowe liczby uczestników), co pokazuje, że istnieje pewien potencjał. W poczet inicjatyw udanych z całą pewnością zaliczyć też można różne festiwale, by wymienić choćby „Fuck Fascism Fest” i „Nacjonalizm? Nie, dziękuję”, które przyciągały kilkusetosobową publiczność. Wreszcie nader cennym przedsięwzięciem jest wolnościowa liga sportów walki Freedom Fighters, która przyczynia się do propagowania sportowego trybu życia wśród antyfaszystów i z edycji na edycję cieszy się coraz większym powodzeniem.
Problemem jest oczywiście pewne – medialne i polityczne – „osamotnienie” bojowych antyfaszystów. O ile bowiem „antysystemowi” nacjonaliści często mogą liczyć na poparcie ze strony głównonurtowej prawicy oraz na usprawiedliwianie ich działań i narzucanego przez nich dyskursu ze strony dużych graczy medialnych, o tyle my zdani jesteśmy przede wszystkim na siebie. W roku 2013 było to dobrze widać przy ataku na Przychodnię, gdzie grupa bohaterskich obrońców z dachu została praktycznie zrównana w winie z hordą przygotowanych do ataku napastników.
Jesteśmy więc w istocie na początku pewnej drogi i dopiero określamy pewne cele oraz metody ich osiągania. Antyfaszyzm bowiem jest jednocześnie postawą zwalczania wszelkich ideologii i zachowań dyskryminacyjnych czy wykluczających, jak i radykalną odpowiedzią. Sformułowanie takiej odpowiedzi wymaga jednak w pierwszej kolejności możliwie precyzyjnego zdefiniowania problemu. Tymczasem wydaje się, że wciąż stoimy wobec ważnych problemów, na które nader prostych odpowiedzi udziela prawica. Brakuje jasnych ofert i czytelnych krytyk. Stosunek wobec Unii Europejskiej, „islamizacji” i „islamofobii”, multikulturalizmu – te i inne problemy chyba wciąż oczekują na solidne przedyskutowanie.
Nadchodzące 12 miesięcy będzie więc wymagać wytężonej pracy. Potrzebna jest większa konsolidacja i wzmożony ruch myśli. Potrzebne są historyczne poszukiwania dla określenia tożsamości i wydobycia inspirujących wzorców. Potrzebne jest zaangażowanie w ruchy społeczne, w których możliwości konfrontacyjne można wykorzystać nie tylko do obrony kolegi-punka przed „naziolem”, ale także lokatora przed komornikiem czy pracownika przed szefem. Potrzebna jest solidarna postawa wszędzie tam, gdzie istnieje brunatne zagrożenie. A przede wszystkim – trzeba radykalnej treści, podanej w przystępnej formie.
Tego wszystkiego – obok sukcesów, oczywiście – można i należy życzyć wszystkim, zaangażowanym w zwalczanie dyskryminacji i niesprawiedliwości w nadchodzącym roku.
Happy New Fear!