W antyfaszystowską walkę zaangażowałem się już jako małolat. Za moich wczesnych lat na osiedlu zaczęli pojawiać się nazi-skini i od razu nie podobało mi się to. Wychowywałem się na opowieściach i książkach o okupacji, dziadek był w ruchu oporu, a do tego już wtedy uważałem skrajnych prawicowców po prostu za bandę skurwysynów. Było logiczne, że w moim życiu walka z nimi będzie dominującym tematem. Tak też się stało. Ponad 20 lat mojego życia upłynęło na jak największym utrudnianiu działalności wszelkiego rodzaju faszystowskim i nacjonalistycznym zwyrodnialcom, psuciu ich planów i dawaniu im do zrozumienia, że będą zawsze napotykali na opór. Antyfaszyzm stał się dla mnie czymś całkowicie naturalnym, częścią mojej natury.
Nie miejsce tutaj na wspominanie rozmaitych akcji, w których brało się udział, na to będzie czas później. Natomiast naszły mnie pewne refleksje.
Oczywiście od zawsze pod szyldem antyfaszyzmu podpisywały się różne osoby, im bardziej na zachód, tym więcej można było znaleźć idiotów zafascynowanych autorytarnymi ideami różnych mao tse tungów, leninów czy też stalinów albo po prostu młodych naiwniaków z dobrym sercem i chęcią działania, ale bez wystarczającej wiedzy. Nigdy jednak nie był to żadne element przeważający i na swojej drodze spotkałem całe masy kumatych ludzi, wiedzących o co i przeciwko komu walczą, nie próbujących zastępować jednego totalitaryzmu innym.
Pamiętam jak w 2004 byłem przez jakiś czas w Barcelonie, obracając się w towarzystwie tamtejszych anarchistów. Byłem bardzo zdziwiony, kiedy kręcili nosami na moją koszulkę z napisem ANTIFASCISTS. Nie było to z ich strony nic bardzo negatywnego, ale próbowali mi wyjaśnić, że nie lubią używać tego terminu, bo podpisują się pod nim różni dziwni ludzie. Będąc z regionu, gdzie raczej ludzie w klimatach byli koszerni (jeśli byli idioci, to byli nimi ze względu na swoje cechy osobiste, a nie ideologię) nie do końca po prostu rozumiałem ten temat.
10 lat później wydarzenia na Ukrainie wszystko zmieniły. Nagle całkowicie zrozumiałem niechęć moich katalońskich znajomych do nazywania siebie antyfaszystami. Otóż podczas całej zadymy na Ukrainie putinowska maszyna propagandowa rozkręciła się na dobre i zaczęła mieszać ludziom w głowach. Można było wybaczyć początkowe reakcje ludzi na zachodzie, którzy nie wiedząc zbyt dużo o sytuacji pokierowali się instynktem, widząc ukraińską skrajną prawicę ze swastykami i celtykami na zdjęciach, a jednocześnie słysząc o „antyfaszystowskim oporze”. Było to frustrujące, ale starałem się wyjaśniać ludziom ile tylko mogłem, że sprawa jest bardziej skomplikowana. Po pewnym czasie zaczęło pojawiać się zresztą coraz więcej materiałów w innych językach pokazujących ogromny udział skrajnej prawicy po stronie „republik ludowych”, ich nacjonalistyczny i fundamentalistyczno-religijny charakter i niektórym ludziom otworzyły się oczy. Niestety nie wszystkim. Okazało się, że jednak sporo osób to po prostu beton. Na nic prezentowanie faktów- w świecie totalitarnych fantastów spod znaku Lenina i Stalina (a wraz z nimi nie potrafiących myśleć samemu idiotów, którzy kupili kremlowskie bajki) Ukraina to nowa hiszpańska wojna domowa, wspieranie zaś rosyjskiego imperializmu to „antyfaszyzm”. Kretyni z zespołu Banda Basotti organizują „antyfaszystowskie karawany” do Ługańska i grają koncerty w Rosji chwaląc dzielnych gierojów, co to zatrzymują inwazję faszystowskiej Ukrainy i NATO na biedne królestwo wujka Putina. Niektórzy nawet jadą do Ługańska czy Donbasu i biorą udział w walkach po rosyjskiej stronie. Krew we mnie się gotuje, kiedy widzę grupkę zjebów z Hiszpanii i Włoch, którzy sformowali „antyfaszystowski” oddział i robią sobie zdjęcia z flagami Antify! Cała ta banda pajaców wywróciła do góry nogami rozumienie pojęcia, pod którym podpisywałem się całe moje życie. Nagle bycie „antyfaszystą” oznacza bycie przeciwko wrogom Rosji, bo skoro Rosja została uznana za antyfaszystowską, to wiadomo że ci, którzy są w jakiś sposób dla niej niewygodni, muszą być faszystami. Kiedy czytam artykuły pisane przez tych ludzi, to mam wrażenie że cofnąłem się do lat 30tych i mam w ręku kopię sowieckiej „Prawdy”.
Nie będę jednak wzorem moich katalońskich anarchistycznych znajomych unikać nazywania się antyfaszystą. W tej sytuacji tym bardziej ważne jest, aby kontrować swoją postawą i działaniem propagandę tych debili, aby nie dać utożsamić antyfaszyzmu z byciem autorytarnym komunistą i wspieraniem reżimu Putina. Nie po to spędziłem ja i mi podobne osoby tyle lat na budowaniu wolnościowej, lewicowej, antyfaszystowskiej kultury, żeby pozwolić komuś ją przejąć i wykorzystywać do własnych celów i żeby użyteczni idioci Kremla wycierali sobie tym terminem ryje. Na krótką metę w tematach antyfaszystowskich będzie jeszcze trwało związane z tą sytuacją zamieszanie, ale z biegiem czasu wszystko się wyklaruje. Być może nawet dobrze, że w końcu do tego doszło, bo wierzę, że z biegiem czasu całkowicie uda nam się pozbyć z ruchu antyfaszystowskiego balastu różnych totalitarnych debili, którzy się go uczepili. Niech spierdalają do swoich bolszewicko-brunatnych sojuszy i razem z nimi wszyscy, którzy nie potrafią samemu myśleć. Na dłuższą metę wyjdzie nam to na dobre.
Walka trwa!