Wielu z nas, pamiętających lata swojej młodości, pamięta pasję, z jaką żyliśmy i jaką wkładaliśmy w nasze kolejne projekty. Pasja nie była formą kolekcjonerstwa, bycia trendy czy bezmyślnego konsumowania. Ona wynikała z serca i z potrzeby bycia razem. Dla nas nie liczyła się zła pogoda, deszcz czy śnieg, przebyte kilometry czy aranżowanie “innego świata” na przysłowiowym śmietniku, w miejscu, którym społeczeństwo pogardza. Dzięki tej determinacji odbyło się tysiące koncertów niezależnych dających zaprezentować się kapelom z całego świata według idei Do It Yourself.
Razem organizowaliśmy demonstracje przeciwko opresyjnemu systemowi czy nazistom. Razem już fizycznie dotykaliśmy tego problemu, co często źle kończyło się dla różnej maści boneheadów we flyersach. Podróż za jeden uśmiech, niezapomniane chwile zatrzymane w kadrze przykurzonej fotografii czy utrwalone na kasecie VHS, która po latach wylądowała zapakowana w kartonowe pudło, na dnie strychu czy piwnicy. Nasz uliczny styl szokował społeczeństwo ubrane w szare uniformy, myślące w taki sam, schematyczny sposób. Kiedyś ta inność była inspirująca, lecz przynosiła też dzięki narkotykom, alkoholowi i innym używkom destrukcję dla wielu naszych cennych ludzi. Moda wchłonęła ten niepowtarzalny pierwiastek buntu i dziś obserwujemy wczorajszych outsiderów, wystylizowanych przez cenionych disajnerów na mających kreować style. Dziś zapomniano, że to My malowaliśmy ówczesną smutną rzeczywistość przegranej transformacji w Polsce. To My mimo braku funduszy potrafiliśmy przełamywać bariery i wznosić się ku niebu w marzeniach. Zostawialiśmy za sobą wyścig szczurów w kolejce po topowy etat pracownika rozkładającego towary w hipermarkecie i zabraliśmy się do roboty. Budowaliśmy domy z ruin zasiedlając je pomysłami i magią. Dla jednych byliśmy trupą włóczęgów, punków bez dachu nad głową, ale z głowami pełnymi wolności i inspiracji do tworzenia nowego świata. Żyliśmy razem dla siebie i ze sobą, wzajemnie siebie szanując i pomagając sobie. Dzisiejszy świat uczy jak być wyjątkowym. Uczy techniki sprzedawania siebie i swoich umiejętności, ale nie uczy uśmiechu, radości, bycia we wspólnocie i umiejętności walki o prawa społeczności lokalnej. Dziś jednostka będąca jedną z milionów jest osamotniona w swoim działaniu i o to chodziło Systemowi. My szliśmy zawsze pod prąd, od dawna monitorując skalę nadchodzącego zniewolenia.
Pisaliśmy o tym, robiliśmy dokumentalne filmy, ostrzegaliśmy na antyglobalistycznych manifestacjach od Seattle aż po Genue czy Warszawę. Szybkie życie, praca w korporacji czy zautomatyzowanej fabryce, konsumpcja, przerzucenie emocji w wirtualny świat spowodowały, że ta groźba przyszła i wkroczyła z butami w nasze życie. Dano nam sieć internetową do łatwego kontaktu między ludźmi, ale każdy nasz krok, mail, otwartą stronę, obejrzany film monitoruje się, utrwala i gromadzi dane o życiu jednostki. Robią to często bez żadnej kontroli służb z całego świata, określając profil jednostek niepożądanych dla Systemu. Gdy chcemy wyjść gdzieś na miasto, jesteśmy śledzeni przez nasz telefon komórkowy, który w zamyśle miał służyć do rozmowy… Na ulicach obserwuje nas tysiące kamer. Są to często bardzo zaawansowane urządzenia, potrafiące wyszukać z milionów przechodniów osoby poszukiwane, utrwalając w swojej pamięci sposób chodzenia, mimiki twarzy, modelu postury. Na co dzień płacąc podatki na rzecz Systemu również swoją prywatność i sprawy intymne podaliśmy mu na tacy. Wszelkie instytucje od państwowych urzędów po banki, szpitale, fundacje i inne, korzystają i przetwarzają dane o nas, również te intymne. Czy gdy celebrowaliśmy młodość, o takim świecie marzyliśmy? Co z tego, że dostaliśmy do ręki zaawansowaną technologię, jak podstawowe problemy pozostały? Dzięki rozwojowi technologii ubywa pracy, dzięki której możemy żyć i egzystować, zmęczeni i zaganiani, dzień po dniu, nie myślimy o swojej przyszłości, rodzinie, dzieciach, własnym mieszkaniu. Mamy wiele, ale czujemy się samotni, te problemy przekładają się na naszą kondycję fizyczną i psychiczną. Leki, lekarze, depresje, samobójstwa…System potrzebuje wyrobników po to tylko, by ich maksymalnie wyzyskiwać dla swych zysków. “Prole” mają gnieździć się w ciasnych czynszowych klitkach, podle jeść, pić i hołdować tanim rozrywkom.
System kocha tylko bogatych, bo dzięki nim jest potężny. Bogaci są próżni i potrzebują rozrywek. Im już nie wystarczają ekskluzywne filharmonie, teatry, wystawy sztuki, pokazy mody, na których mogą się lansować i błyszczeć. Ze snobistycznych przedmieść, zamkniętych i chronionych osiedli, bogactwo wylewa się, anektując i wtapiając się w centra miast. Niegdyś ulice złą sławą owiane, dziś stają się oazą “modnych” drogich klubów, dających swoim bywalcom dreszczyk emocji i możliwość obcowania z otoczeniem proletariatu. Miejsca, w których funkcjonowaliśmy, w których tworzyliśmy i które budowaliśmy, są sukcesywnie niszczone, wypierane przez świat bogatych. Stadiony piłkarskie, na które uczęszczaliśmy wspierając lokalne drużyny zamieniły się w galerie handlowe z kinami, multipleksami i różnoraką rozrywką. Tłumy wymalowanych “januszy” z wuwuzelami zapełniają areny dając upust swojej konsumpcji. Dziś wielu ma po dziurki w nosie wspólnego dopingu, wystarczy wykupić za kilkadziesiąt złotych miesięcznie dostęp do kanałów telewizyjnych, by cieszyć się wielkim futbolem każdego dnia. Gwiazdy wielkich światowych lig przychodzą do naszych domów za cenę dwóch biletów na polską ligę – ligę “kopaczy”. Ilu z nas chwali się w towarzystwie kartą Madridistas czy oficjalnym członkostwem w polskim fan clubie Barcelony, za obciach uważając noszenie w portfelu kartę Widzewa Łódź, borykającej się z kłopotami finansowymi Wisłoki Dębica czy klubów z niskich lig jak Bałtyk Gdynia czy Polonia Warszawa. Polscy Ultras w zamyśle rządu polskiego mięli zniknąć z trybun, bo w grupie krzyczą nieodpowiednie hasła, tworzą polityczne oprawy kłujące decydentów w oczy i uprawiają historię z gatunku tych niewygodnych. Niestety dla wolnościowców nadszedł ciężki czas. Stadiony zbuntowały się przeciwko yuppies, ale zinfiltrowane przez skrajną prawicę poszły w skrajnie prawą stronę polityczną. Brunatna zabawa podszyta rasizmem nas nie interesuje, mimo tego, że razem zostaliśmy wyrzuceni poza nawias.
Magia tamtych dni została we wspomnieniach. Wielu z nas wyemigrowało nie mogąc realizować swoich pasji w Polsce lub z bardziej prozaicznych powodów. Polski rynek pracy oferuje młodym szalony start za 1200 złotych na rękę, co jest powolną agonią,a nie zastrzykiem mogącym dać kopa do działania. My, scena alternatywna, jesteśmy jedną z wielu grup znów nie pasujących do obecnego szablonu. Mimo, że złagodnieliśmy mając przycięte “pazury”, wciąż nie generujemy wśród swojego środowiska ślepych konsumentów. Dla Systemu to grzech śmiertelny!
Jarek vel Roman Boryczko.