Pamiętam, że narodowcy postawili swoje wydarzenie w środę (17 Listopada – przyp.161C). Obudziłam się do miliona wiadomości na każdym możliwym komunikatorze. Oczywiście, ledwo wszyscy w Antyfaszystowskim Krakowie otworzyliśmy oczy, już zaczęliśmy kombinować kontrę. Jednak lokalny PPS zadziałał szybciej, zgłosił demonstrację tego samego dnia z samego rana; pozostało nam więc połączyć siły lewicujących grup i zaprosić kolejne organizacje. Od razu w środę, kiedy pojawiło się wydarzenie nacjonalistów, Łukasz z AFK zorganizował międzykolektywne spotkanie, żeby się policzyć i zapadła decyzja w sprawie demonstracji: robimy to.
Wiele z nas, aktywistek i aktywistów, ma świadomość, że zorganizowanie demonstracji w trzy dni graniczy z cudem, a nawet jeśli nie, kosztuje więcej nerwów, niż kiedy ma się na to np. miesiąc. Mieliśmy kilka, różnych, pomysłów. Pierwotnie bardzo chcieliśmy wjechać z soundsystemem na Rynek, by zagłuszyć narodowców; zaprzyjaźnione ekipy soundsystemowe chciały nam pomóc. Niestety, na drodze stanęły nam urzędy: załatwienie wjazdu na Rynek Główny w dwa dni okazało się niemożliwe. Poszliśmy więc w skromniejszą opcję, gdzie lokalny KOD zabrał swoje mniejsze nagłośnienie, a demonstranci i demonstrantki zabrały syreny, gwizdki, niektórzy mieli też garnki, w które walili drewnianymi łychami. Dużym sukcesem było zapewnienie ochrony prawnej i medycznej podczas demonstracji.
Bardzo zależało nam na tym, żeby na kontrze pojawiły się przede wszystkim grupy i osoby działające aktualnie na granicy i współpracujące na co dzień z osobami uchodźczymi. Tym sposobem, na demonstrację przyszły osoby z Witajcie w Krakowie, Rodzin Bez Granic i Grupy Granica. Nie było ich wiele i raczej powstrzymywały się od głosu, ponieważ wiele z nich była jeszcze w podróży lub dopiero z niej wróciła, a pozostała część nie czuła się na siłach opowiadać o wszystkim tym, co widziały i czego doświadczyły na miejscu.
Przebieg naszej demonstracji
Demonstracja miała spokojny tok, było nas 2-3 razy więcej niż narodowców. Ich było ok. 60. Mieliśmy flagi z koców termicznych na długich, bambusowych kijach, koce po demonstracji zostały przekazane osobom w kryzysie bezdomności. Były flagi antyfaszystowskie, a na froncie stały osoby z wypisanymi banerami. Mój ulubiony to ten od Spółdzielni Praktyk Wywrotowych: “Jeszcze Polska nie zginęła, ale się starajcie”.
Wiele osób mówiło, często skandowaliśmy i robiliśmy hałas, by zagłuszyć obrońców granic z drugiej strony rynku. Sporo turystów nas zaczepiało i pytało, o co chodzi. Z trzema młodymi chłopakami z Hiszpanii rozmawiałam na środku Rynku, między dwiema demonstracjami. Zapytali mnie, kim jest pierwsza, a kim druga strona. Powiedziałam, że ci tam to faszyści, a ci za mną antyfaszyści. Podziękowali i poszli do demonstracji antyfaszystów.
Niestety, lokalne media nie zainteresowały się zbytnio tematem, a w nielicznych relacjach prasowych wspominany jest głównie KOD i bliżej nieokreślone “organizacje lewicowe”. Zawsze w takich sytuacjach przypomina mi się relacja z blokady ONRu, w której uczestniczyłam z pewnym lewicowym dziennikarzem w 2017 roku w Warszawie. Kiedy wyzwolił nas kordon policyjny, usiadł w Kawiarni Amatorskiej na Nowym Świecie i napisał na swoim portalu “Blokada ONRu nie oderwała wyższej klasy średniej od niedzielnego carpacchio”. W metaforycznym sensie było tak też w Krakowie, w sobotę.
Pikieta nazioli
Druga strona Rynku była okupowana przez garstkę studentów i jeszcze większą garstkę nastolatków o rumianych policzkach. W równym rzędzie, co dwie osoby, sterczały chorągiewki Trzeciej Drogi, a w ręku trzymali wilgotną szmatę “Murem za polskim mundurem”, która szorowała po brudnym i mokrym krakowskim Rynku. Wszyscy mieli miny poważne, odpowiednie do wagi sytuacji, w którą wierzą. Raz na jakiś czas jakiś chłop wychodził na środek i bajdurzył opowieści w stylu “rozmawiałem kiedyś z Białorusinem i on mówił, że jak jesteś imigrantem, to nie zachowujesz się jakbyś był u siebie”.
Nie padło ani jedno zdanie godne uwagi z punktu widzenia żadnego politycznego lub społecznego sporu. Raz na jakiś czas skandowali słowa “znajdzie się kij na bolszewicki ryj”, co w żadnym stopniu nie nawiązywało do sytuacji na granicy. Być może było wymierzone w nas, jako w lewicową demonstrację, ale tym bardziej ciężko to zrozumieć, skoro byli w niej głównie anarchiści i PPS, dla którego bolszewicy byli od początku wrogiem tak naturalnym, jak endecja. Podsumowując retorykę narodowców, nie miała ona żadnego ładu i składu, była pełna wewnętrznych sprzeczności i kolejny raz wykazała brak znajomości historii.
W przerwie między gawędziarstwem i skandowaniem bezsensownych haseł narodowcy puszczali żenująco zły, nacjonalistyczny rock. Zdaje się, że nie był to zespół Honor, ale brzmiał bardzo podobnie. Te utwory, pozbawione walorów muzycznych, kontrastowały z flagami Solidarności i Watykanu, z którymi przyszły dwie starsze osoby. Skoro już przy flagach jesteśmy, narodowcy naturalnie stali tam z flagami Rzeczypospolitej, a także z flagami Białorusi i to tymi biało-czerwono-białymi (niektóre miały też godło, białoruską Pogoń), co wprawiło nas w jeszcze większe niezrozumienie ich intencji i określenia osi politycznego sporu, ale jak zaznaczyłam wcześniej, najpewniej nie było tam żadnej logiki.
Wielu z nich miała na ramieniu przepaski Młodzieży Wszechpolskiej, byli ubrani w długie płaszcze i kaszkiety, być może by zmaksymalizować atmosferę burzliwego międzywojnia i przywołać sentymenty swojej organizacji sprzed stu lat. Jeden z tych pseudointelektualistów powiedział, że “na szczęście Polska trzyma się jako bastion konserwatyzmu, który ci lewicowcy z drugiej strony Rynku chcą zreformować”. Jak najbardziej chcemy, a również domagamy się wpuszczenia wszystkich uchodźców już, teraz, natychmiast. Nikt nie jest i nie będzie nielegalny.
Tekst: Queen Antifah
Zdjęcia: Koalicja Antyfaszystowska