Ostatnio rozlewa się po kraju, wspierana przez instytucję warszawskiego muzeum, moda na Powstanie Warszawskie. O Powstaniu mówi się już nie tylko za pomocą książek, ale także muzyki, komiksów, wlepek i różnorodnych gadżetów typu szaliki czy stroje z epoki. Za powstańców „przebierają się” zarówno modni muzycy, jak i modni inaczej kibice, którzy z szalikami „z kotwicą” na twarzach
walczyli „dzielnie” z rosyjskimi gośćmi, którzy przybyli dopingować swoją drużynę podczas Euro 2012.
Ta inflacja przekazów związanych z Powstaniem, w moim odczuciu, powoduje nie tyle upowszechnianie wiedzy związanej z tym tragicznym wydarzeniem, ile jego kompletnego zmielenia w pop-maszynce. Tragiczna masakra, nie tylko młodzieży idącej na barykady, ale cywilów w różnym wieku – od dzieci po starców, jaką było powstanie, staje się „fajną imprezą” w której super byłoby brać udział („Jeszcze Polska nie zginęła póki my giniemy”, pisał niedawno prawicowy poeta Wojciech Wencel). Stąd też mnożące się różnego rodzaju inicjatywy rekonstrukcyjne dosłownie (grupy odtwarzające w czystych, pachnących mundurach sceny z Powstania) oraz w przenośni (używające symboliki powstańczej do „uwznioślenia” swoich, zazwyczaj mało honorowych, wybryków przez np. bojówki nacjonalistyczne z kręgów ONR).
Kiedy kilka lat temu zwiedzałem Muzeum Powstania Warszawskiego, uderzyła mnie jednostronność dominującego tam przekazu bohatersko-bogoojczyźnianego. Jest tam niemal wszystko, łącznie z tandetnie efekciarskim fragmentem samolotu wiszącym nad głowami i przemówieniem Jana Pawła II. Czego natomiast brakuje, to opowieści, czym w istocie powstanie było – zagładą miasta, śmiercią i rozpaczą.
Oczywiście, może imponować bohaterski zryw pierwszych dni, ale przecież bardzo szybko przerodził on się w planową masakrę. I to ona, a nie piękni i młodzi, którzy szli umierać prawie bez broni, powinni dominować w Muzeum. Nawet kanały, które tam zostały zaprezentowane i za drobną opłatą można próbować się przez nie przecisnąć, nie są kanałami tamtej Warszawy, ale jakimś ich destylatem. Nie ma smrodu, odchodów, krwi, flaków, zaduchu i przede wszystkim strachu. Jest czysto i faktycznie można uznać, że w takiej aseptycznej i w sumie wygodnej przestrzeni pięknie było walczyć.
Nie było pięknie. Przynajmniej dla tych, którzy umierali rozrywani granatami, paleni żywcem, gwałcone kobiety… W Muzeum prawie nie ma historii ludności cywilnej. Nie ma scen rozpaczy i gniewu, które rozgrywały się nad włazami kanałów. Nie ma, zostawionych na łaskę okupanta, cywili plujących na bojowników uciekających przed klęską.
Nie ma też w zasadzie słowa o tym o co walczyli powstańcy? O co im chodziło? Jest sala z prywatnymi listami młodych żołnierek i żołnierzy, ale z tych urywków nie wyłania się żadna idea poza czystą historią prywatną. Zapewne dlatego, że tego ideału wspólnego nie było. Każdy walczył w imię swojego.
Dziś próbuje się przedstawiać sprawę prostacko. Wszyscy walczyli o Boga i kapitalizm. W oficjalnej wersji historii niemal każdy zryw tak jest obecnie przedstawiany, nawet pierwsza Solidarność, czy Poznański Czerwiec (niedawno prawica dopisała do pomnika upamiętniającego wydarzenia czerwcowe obok widniejących tam od lat „Za wolność i chleb” słowo „O Boga”, choć nie ma przekazów źródłowych świadczących o tym, że wątek religijny miał w tych wypadkach jakiekolwiek istotne znaczenie). Nic dziwnego, że pod Powstanie i Solidarność próbują się podszyć organizacje i osoby, których poglądy i ideowi protoplaści w czasie tamtych wydarzeń miały marginalne znaczenie, jak wspomniany ONR, który przed wojną dążył do „totalizacji państwa” na modłę faszystowską, co było w jaskrawej sprzeczności z dążeniami Armii Krajowej. Narodowe Siły Zbrojne, organizacja wojskowa tego nurtu nacjonalizmu polskiego, nie były częścią AK, ale prowadziły swoją, często zbrodniczą działalność, zwłaszcza przeciwko ludności żydowskiej. AK często zresztą wchodziło w konflikt z NSZ. Teraz natomiast okazuje się, czytając alternatywą wersję historii pisaną przez prawicę, to NSZ dominowało w podziemiu.
Wypycha się wszystkie te pojedyncze i zborowe nurty, które nie pasują do jedynie słusznego, totalnego obrazu tych wydarzeń. Malo tego, z niektórych wypowiedzi wynika, że Powstańcy walczyli nie przeciwko hitlerowcom, ale przeciwko socjalistom. W takim razie spora ich część musiała walczyć przeciwko Państwu Podziemnemu na czele którego stali m.in. socjaliści z PPS. Kto dziś poza garstką osób pamięta, że w Powstaniu brała udział całkiem pokaźna grupa syndykalistów i anarchistów, którzy walczyli pod czarno-czerwoną, a nie biało czerwoną flagą.
Należę do tych oldskulowych osób, które zamiast czerpać wiedzę z tekstów utworów muzycznych czy krótkich haseł wolą sięgać do źródeł, do tekstów pozostawionych przez tamto pokolenie. Jaki więc był program Rady Jedności Narodowej, która stanowiła reprezentację polityczną Państwa Podziemnego? Czy był antysocjalistyczny? Nic podobnego, lektura manifestu programowego RJN z 15 marca 1944 r. mogłaby dziś przyprawić o zawał serca niejednego konserwatywnego liberała czy ONR-owca.
W rozdziale „Przebudowa struktury społeczno-gospodarczej”
„Państwo obejmuje funkcje kierownicze i kontrolne w gospodarce, celem zapewnienia realizacji planu gospodarczego Polski. Państwo będzie miało prawo przejmowania lub uspołeczniania przedsiębiorstw użyteczności publicznej oraz kluczowych przemysłów, a także aparatu transportu oraz wszelkich instytucji finansowych — w wypadku, gdy tego będą wymagały potrzeby ogólne”.
A dalej: „Własność prywatna traktowana będzie nie jako nieograniczony niczym przywilej osobisty, lecz jako podstawa do pełnienia zleconych funkcji społecznych i państwowych”.
„Celem polityki społecznej będzie pełne wyzwolenie człowieka pracy; (…) Zorganizowany w związkach zawodowych i w samorządzie pracy, pracownik będzie uczestniczył w planowaniu społecznym i gospodarczym w nadzorze i kontroli życia gospodarczego, w kontroli nad podziałem dochodu społecznego. Przez powołanie rad zakładowych jego życie i praca w zakładzie pracy staną się pełniejsze. Wzmocnienie reglamentacji w zbiorowym prawie pracy doprowadzi do zobiektywizowania płac, więc zapobiegnie nieuzasadnionym ich przerostom”.
Zapowiadano także radykalną reformę rolną, wspieranie spółdzielczości oraz budownictwa komunalnego.
Tak więc program Państwa Podziemnego był programem pod względem gospodarczym co najmniej socjaldemokratycznym (zwolennicy Korwina-Mikke, ze znaną sobie troskliwością do „precyzyjnego” doboru słów, powiedzieliby zapewne, że wręcz „komunistycznym”). Na ile ten program byłby zrealizowany, trudno powiedzieć. Niemniej jednak bez wątpienia Armia Krajowa nie występowała przeciwko „czerwonym” jako takim, skoro na czele RJN stał Kazimierz Pużak z Polskiej Partii Socjalistycznej, który zamęczony później przez stalinistów umarł potworną śmiercią w ciężkim więzieniu w Rawiczu.
Jeszcze inny program miały organizacje syndykalistów (Związek Syndykalistów Polskich), czy anarchiści (Syndykalistyczna Organizacja „Wolność”) walczący w Powstaniu, którzy chcieli, aby kraj był bezpośrednio zarządzany przez pracowników i ich organizacje, przy minimalizacji czy wręcz wyeliminowaniu biurokracji państwowej. W programie ZSP przeczytać można takie postulaty jak: „administrację państwową zastąpią delegaci wybrani przez samorządy pracownicze; zniszczenie kapitalizmu doprowadzi do powstania wolnościowego socjalizmu, gwarantującego dobrobyt całemu społeczeństwu”. ZSP angażowała się jeszcze przed powstaniem w organizowanie robotników w zalążki przyszłych związków zawodowych. Niestety podczas powstania zginęła ponad połowa syndykalistów i anarchistów (wcześniej zginęli w getcie niemal wszyscy anarchiści pochodzenia żydowskiego).
Organizacje anarchistów i syndykalistów są dzisiaj niemal zupełnie pomijane w przekazie propagandowym, a nie były to przecież nieistotne w czasie powstania odziały bojowe. Były one jak na ówczesne warunki znakomicie wyposażone oraz zorganizowane. Np. 104 Kompania Syndykalistów ZSP posiadała jako jedyna na starówce własną wytwórnię broni, szpital, piekarnię, transport żywności i leków. O tym, że dowództwo AK musiało liczyć się z Kompanią świadczy to, że mogli oni walczyć pod własnymi, czarno-czerwonymi sztandarami, co nie było sprawą błahą. W Śródmieściu walczył ponad 250-osobowy oddział Brygady Syndykalistycznej, która politycznie była związana przede wszystkim z anarchistyczną SO”W”, choć walczyli tam także bojownicy z ZSP, którzy przedarli się ze starówki. Także tutaj oficjalną flagą oraz symboliką były barwy czarno-czerwone.
Dziś wiele mówi się o „żołnierzach wyklętych”. Któż teraz bardziej jest wyklęty niż bojownicy lewicowych, antystalinowskich organizacji? Skazano ich na zapomnienie w PRL, część zamęczono w katowniach ubeckich, a dziś nadal skazani są na wyparcie ze zbiorowej świadomości, choć to ich, a nie prawicy, program dominował w podziemiu.
Pamiętam, kiedy przed dwudziestu laty powstawał nowy reżim, mówiono, że już nie będzie „białych plam” na kartach historii, że historia będzie przedstawiana „taką jaka była” a nie taką jaką chciała ją widzieć ta czy inna władza. Cóż, po dwudziestu latach widać, że to były mrzonki, tak jak mrzonką było to, że po zdobyciu władzy w 1989 przywódcy solidarnościowi zrealizują program Samorządnej Rzeczpospolitej.
Tak więc, mamy teraz nowe białe plamy i nowych żołnierzy wyklętych.
Za: cia.media.pl