Pisaliśmy już o wiośnie w Kijowie, wypada więc napisać także o lecie :) . Poszczególne akcje antyfaszystowskich kibiców Arsenala Kijów z końca lipca tego roku były już opisywane, brakowało jednak solidnego podsumowania tego krótkiego, ale bardzo bolesnego dla ukraińskich nazioli okresu. Początkowo miał postać artykuł, jednak nie mógłby on się w żaden sposób równać z relacją kibicowską opublikowaną na blogu kibiców klubu Arsenal Kijów. Zapraszamy do lektury :)
20.07.2013. Arsenal Kijów – charki
Zajebiście spędzony dzień, ale o wszystkim po kolei
Tego dnia dernamo 2 grało z jeleniami (chodzi o mecz Dynamo 2 – PFK Aleksandria-red.) i pojawiła się myśl, żeby wziąć udział w tym wydarzeniu. Wszystko zaczęło się od tego, że piątka naszej młodzieży spotkała 20 rył derma i czernihowskich kiblarzy (kibice FK Czernichów, przyjaźniący się z kijowskim Dynamem, nie ukrywający neonazistowskich poglądów-red.). Chłopaki idą dalej, smarki siedzą, stoją, ale o dziwo, nie ruszają się z miejsca. Szybko zbieramy ekipę, żeby ludzie, na których już się kilka razy ustawialiśmy a teraz są pod nosem, nie zwiali na zbiórkę dynama i zdążyli się z nami spotkać. Niestety nie udaje nam się, przyjeżdżamy za późno.
No cóż, postanawiamy przenieść się do centrum, a nuż ktoś z Charkowa przyjechał. I nagle pojawia się jakiś…nazwijmy go windziarzem ;). W koszulce „srajstone”, na której widać jakieś zmagania dwóch łysych typów i jakiś kołowrót. Typ najpierw pakował ciuchy do busa, potem uciekał gubiąc notebook i klapki a na koniec zgubił też koszulkę święcąc jednocześnie źle wydziaranym, krzywym celtem. Ogólnie wszystko z nim zostało wyjaśnione.
Udajemy się do miejskiej komunikacji z pierwszym zdobytym fantem. I nagle 200 m dalej zrywa się w naszą stronę jakaś ekipa. Na razie nie wiadomo kto to taki, ale widać że są gotowi: w maskach-chujaskach, skaczą, pokazują palcami. Zastanawiamy się co to, czyżby spotkane na przystanku debilstwo z Czernichowa + dynamo ośmieliło się i poszło nas szukać? Ale nie…
Po zbliżeniu się poznajemy starych znajomych, zrywamy się na nich, skok i prawie od razu uzyskujemy przewagę. Czy nie oczekiwali takiego pośpiechu czy myśleli że w ogóle nie będą musieli się bić – ogólnie rezultat jest wszystkim znany i zdjęcia też wszyscy widzieli. W czasie starcia firmowe dynamo odznaczyło się zajebistymi hasłami o psach (kiedy ich nie było) i podmiejskim pociągu (którego też nie nie było). Właściwie żeby zrozumieć to co się wydarzyło trzeba było tam być, słowami nie da się tego oddać.
Rezultat:
6 Hoods, 8 Gunners vs. Young hope ok. 15 (wg. wersji dynama – 13), dwuminutowa walka zakończona zupełnym zwycięstwem Arsenala!
Oczywiście bardzo się żalili. Że u nich byli prawie sami młodzi, że nas w ogóle było tam osiemnastu itd. Itp. Nie ma tutaj niczego dziwnego, wszyscy przywykli do tego, że oni nie mogą tak po prostu przyznać się do porażki, nawet tak honorowej (mając na względzie podobne ilościowo składy itd.)
Po wszystkim oddalamy się aby uniknąć spotkania z psami – jak tylko zniknęliśmy z pola widzenia dało się słyszeć syreny. Przełazimy przez jakiś płot i trafiamy na czyjś ogród :) . I tu nagle pojawia się jakaś nierozumna babcia, która krzyczy coś w stylu „Dawaj dziadku, wzywaj, będziemy zaraz dochodzić co tu się dzieje!”. Dziadek jednak od razu wszystko zrozumiał (że nie trzeba cudować), otworzył bramę i udaliśmy się dalej. Na meczu wszystko było jak zwykle – pod stadionem jak zwykle napatrzyliśmy się na charkowców hailujących do wszystkich z busów. Doping wzmocniły wydarzenia tego dnia, wszyscy byli szczęśliwi. Co prawda Arsenal przegrał ale wszystko jeszcze przed nami.
21.07.2013
Następnego dnia mieliśmy zaplanowany turniej piłkarski. Uczestniczyło w nim 10 drużyn, niestety niektórym nie udało się przyjechać i z nami zabalować. Do tego dwie drużyny z tej dziesiątki wskutek spóźnienia zagrały oddzielny mecz towarzyski. Na podium stanęły:
1) FK Obuchowo
2) Ukrainka Pride
3) FK A
Grali długo i z sercem, nawet sam starałem się coś tam działać :) . Parę razy grę próbował przerwać deszcz, jednak tylko za trzecim razem, kiedy zerwała się potężna ulewa, trzeba było uciekać z boiska i jakiś czas przesiedzieć pod dachem. W sumie to nawet nie wiem co mógłbym napisać o turnieju, o wszystkim opowiedzą fotografie :)
27.07.2013 – wyjazd do hate city, to the lemkaland!
No więc jak tylko pojawiła się rozpiska z dokładnym terminem meczu postanowiliśmy z ziomkiem, że trzeba jechać bez względu na wszystko. W sumie zebrało się nas ośmiu ludzi planujących dostać się do Lwowa na własną rękę, dopiero później niespodziewanie pojawił się autobus, którym pojechali ci nie mogący z różnych przyczyn podróżować do Lwowa własnymi siłami.
Nigdy nie zapomnę tej drogi. Zdarzyło mi się już raz podróżować do Lwowa tak długą trasą, ale zapomniałem o tym i znowu popełniłem ten błąd ;). W piątek wyjechaliśmy w osiemnastogodzinną podróż, która była tylko częścią drogi! Po przyjeździe do „równego” miasta spotkaliśmy człowieka u którego mieliśmy nocować, znał go jeden z młodych którzy z nami jechali. Najpierw jednak musieliśmy znaleźć toaletę i w tym miejscu mogę wam od razu powiedzieć – LUDZIE, NIGDY NIE CHODŹCIE Z WIĘKSZĄ SPRAWĄ DO DWORCOWEGO KIBLA W CUDNYM MIEŚCIE RÓWNE!!! Następnie udaliśmy się do kawiarni Wenecja a potem piechotą na chatę. Widok planowanego miejsca noclegu był tak porażający, że postanowiliśmy szukać wyjścia z sytuacji i zamelinowaliśmy się w tureckiej bani, w której po parowaniu zalegliśmy gdzie kto mógł :) . Zostało mało czasu na spanie, ale było to konieczne, bo przyjeżdżać do „hate city” w półśnie po prostu nie wypada. Rano poszliśmy na dworzec oklejając vlepami wszystko co tylko się dało. Nie mogłem zrozumieć jednego – czy to z powodu braku w mieście własnej drużyny ludzie kibicują innym zespołom, czy robią to z powodu swojej marnej natury…ale vlep derma było prawie tyle samo co w Kijowie. Po upiększeniu ulic i dworca udaliśmy się w dalszą drogę. Po 2 godzinach i 40 minutach byliśmy na miejscu!
Po przyjeździe udaliśmy się od razu w kierunku pizzerii, którą pamiętam jeszcze z 2007 roku ;). Okazało się jednak, że w weekend otwierają dopiero o 11, no cóż, zawsze można znaleźć coś innego. Lwów przywitał nas rozkopanymi ulicami, remontami rurociągów i innymi typowo letnimi sprawami. Najważniejsze, ze pogoda była dobra, bo prognoza obiecywała deszcz i chmury. Po zjedzeniu śniadania i wyczajeniu zwiadowcy udaliśmy się dalej, gdzie spotkaliśmy następnego, który szybko zniknął z pola widzenia :) . No cóż, czekamy. Połaziliśmy trochę po ulicach centrum, usiedliśmy w cieniu na ławeczce obserwując wykopy i wesela z myślami, że wesele bez zadymy to nie wesele, i że gdyby goście podeszli dałoby się to naprawić ;).
Następnie zauważamy kolejnych dwóch zwiadowców i jednego naszego starego znajomego. Kierujemy się w ich stronę ale w tłumie ludzi na pchlim targu szybko nas gubią. No ale… jeszcze wcześnie, skoro spierdalają znaczy że jeszcze nie zebrali ekipy.
Udajemy się ponownie na główną ulicę gdzie w pewnej odległości zauważamy tę samą trójkę. Poczuli nas plecami z 50 m i zwiali gdzie który mógł. Stoimy i czekamy. Nagle w bramie odkrywamy jednego sprintera, po zapodaniu mu lekkiego masażu, spacerujemy lwowskimi ulicami nie odchodząc daleko od centrum. Po znalezieniu odpowiedniego miejsca znowu kontynuujemy czekanie – coś lwowianie ni chuja nie spieszą się w dzień meczu do atakowania tak długo oczekiwanych gości, chociaż czekają na nas od dwóch dni ciągle nic się nie wydarzyło. Oczywiście nigdzie nie odchodzimy i czekamy, nie po to przyjechaliśmy na własną rękę żeby teraz gdzieś przesiadywać w spokoju. Jak to się mówi-witaj przygodo! – jest nas ośmiu, a przeciwko sobie mamy większą część miasta :) . Czekamy…
I nagle za pomnikiem Szewczenki zauważamy jakieś poruszenie. Nie widać ilu, tylko kogoś wydzwaniającego przez telefon. Potem pojawia się typ w koszulce „srajstone”, dostaje w mordę, okazuje się być z dziewczyną, która wyciąga gaz – zdaje się jacyś przyjezdni, chuj ich tam wie. I nagle rozumiemy, że wreszcie doczekaliśmy się. Zza pomnika wybiega ekipa ok. 20 chłopa, przemieszczamy się we wcześniej wybrane miejsce. Na wypadek znacznej przewagi wroga trzeba wyszukać sobie miejsce do obrony, z wąskim przejściem – dla nas w tym celu posłużyła biblioteka :) . Wbiegamy do środka i tworzymy niewielką barykadę, dla własnej wygody zostawiając w połowie otwarte drzwi. Łemki podbiegają pod wejście, zaczynają nas rugać i…kurwa mać, mistrzowie ulicznej chuliganki, nawet nie próbują wejść i znieść barykady albo przynajmniej jakoś otworzyć drzwi! Pobluzgawszy jeden z nim wyciąga gaz i zaczyna na nas pryskać, drugi już stoi z nożem. Nooo suczki, w tej klasyfikacji też mamy swoje argumenty, które im prezentujemy. U łemków oczy rozszerzają się jak 5 kopiejek, zaczynają już panikować z powodu psów i nie mogą zrozumieć dlaczego to my zaczynamy iść na nich – po prostu ich jeden nożyk i gaz ostro nas wkurwiły, a i ich zachowanie pokazało, że są zupełnymi pokurczami. Mając ekipę 20 gości, w której niby są całkiem sportowe typy, łemki nie próbują nic zrobić, zamiast tego gazując pomieszczenie. Frajerski styl, wszystko jasne.
Frajerzy uciekają, pojawiają się wąsy, zaczynamy niekończące się rozmowy o tym co zaszło. Część z nas wpadła w obłok gazu i nie jesteśmy w stanie za wiele zrobić, a i policjantów przybywa szybko ze wszystkich stron. Ku naszemu zdziwieniu spotykamy się z całkiem normalnym traktowaniem – bez poniżania, przekleństw i gróźb, można powiedzieć że jest całkiem w porządku – odwożą nas w miejsce dobrze znane wielu kibicom naszego klubu. Znowu ta aula, ileż wspomnień się z nią wiąże ;). Dwa poprzednie razy była wypełniona po brzegi różnymi ludźmi – od chłopaków z Nieżyna do chłopaków z MTZ, od ludzi z MTS (Moscow Trojan Skins – red.) czy zwykłych moskali do wołyniaków. Teraz znajduje się tu 6 chłopaków z Arsenala i dwóch z Moskwy. Przesiedzieliśmy/przespaliśmy się tam od 12.30 do 16. Potem odwieźli nas pod stadion gdzie znajdował się już autobus z naszymi. Oni oczywiście już o wszystkim wiedzieli, a nam opowiedzieli historyjkę związaną ze swoim wyjazdem z Kijowa.
Na miejscu wyjazdowej zbiorki zjawiło się kilku kolesi, którzy na widocznym kacu chodzili w te i we te jakby kogoś szukali. Po zauważeniu naszych, stanęli, ręce pod boki i obserwują. W końcu zahailowali, w odpowiedzi poszło to samo, bardzo się ucieszyli, podchodzi do nich dwóch ludzi, z którymi witają się po wiedeńsku ;). Jeden pyta się ich „komu kibicujecie?” Odpowiedź – nikomu. Odpowiedź im – a no to zajebiście! I w tym momencie następuje scena z filmu „Ong Bak” – typ dostaje kolanem w głowę i momentalnie spotyka się z asfaltem, pozostałych dwóch spotyka prawie to samo. Padając jeden z cweli wyciąga nóż. W odpowiedzi także wyciągnięte zostają noże, na co ten debil nie wie co powiedzieć i tylko niby oburzony wydusza z siebie „co wy chłopaki, ze sprzętem?!” – i bardzo szybko ucieka. Gonią go wieloznaczne frazy, a jednemu z typów wyjaśniają, że ich kolega postąpił bardzo źle i za coś takiego można niewesoło skończyć.
A droga naszych w autobusie minęła standardowo – wyjechali, pośpiewali piosenki, odwiedzili sracz, poimprezowali i poszli spać. Po drodze potrenowali kilka wrzutów i nauczyli się dwóch nowych, za co osobiście bardzo ich propsuję. Spotkaliśmy się przed stadionem, podzieliliśmy się na nowo wszystkimi historiami. Kupiliśmy bilety po 30 hrywien (łemków pojebało!). Potem udaliśmy się na długie i nudne trzepanie. Rozwinęliśmy jedną flagę przy kasach – ci z uefa-falungong naprawdę nie mogą zrozumieć, że totenkopf to jedno, a czaszka z piszczelami to drugie – trudny temat. Tępi są ci ludzie do tego stopnia, do jakiego są specjalistami w swojej branży.
Weszliśmy na stadion, od razu pojawiły się miejscowe elfy kategorii wagowej ponad 70 kg, królewny dostojne! No i oczywiście natychmiast też „fucki”, buczenie, chociaż tym razem nawet mniej tego było, niż wtedy jak przyjechaliśmy w pięciu. Tym razem na sektorze gości było 40 osób, banery, flagi – sektor wyglądał wyraziście, jak należy. Doping idzie swoją drogą, łemki dookoła skaczą jak zwykle. Na boisku toczy się walka, po pierwszej połowie myślałem, że zaczną w drugiej grać bezwolnie i przesrają mecz. A tu dochodzi do niespodziewanego zwrotu wydarzeń i proszę bardzo! Arsenal strzela dwie piękne bramki głównemu wrogowi! Wszystko to oczywiście z towarzyszeniem wszelkiego zdziczenia i protestami ze strony miejscowych aborygenów. Po końcowym gwizdku do sektora podszedł Bakałow (Jurij Bakałow, trener Arsenala – red.) i podziękował nam za doping i za to że przyjechaliśmy.
Droga powrotna odbyła się już bez specjalnych wrażeń. Wszyscy odpoczywali, szczególnie nasza ósemka odleciała prawie od razu po wyjeździe ze Lwowa. Chciałoby się jeszcze poświęcić trochę uwagi lwowskim policjantom, którzy konwojowali nas przy wyjeździe z miasta. Tylko czekałem kiedy wbijemy się w któryś z zepchniętych przez nich samochodów, które nie miały gdzie uciekać bo i droga była wąska, i pobocza brak, pierdolić takie przejażdżki. Ale podsumowując było spokojnie – przystanki, stacje benzynowe, fotki. I w nocy dotarliśmy do domu.
28.07.2013
Wielu chciało sobie pospać tego dnia po wyjeździe, a jednak przyszło ruszyć dupy na zbiórkę i załatwiać sprawy. W rezultacie doszło do pogonienia internetowych wojowników, którzy masowo napierdalają Arsenal w internecie. 15 Gunners vs. 35 troja –prawicowa arystokracja dynamowskich debili. Totalne rozgonienie i utrata barw. Właściwie cała akcja spowodowana została banerami, które zostały zauważone u tej ekipy – niestety nie wyszło, nie udało się ich skręcić. A kto jeszcze nie widział – ten niech obejrzy video: https://vimeo.com/71218233#at=0
No i wyszło takie niewielkie opowiadanie o naszych weekendowych akcjach.
Arsenal dla wszystkich!!!
Źródło:
http://xak47x.livejournal.com/12438.html