Tłumaczenie artykułu od kolektywu Pramen na temat korelacji liberalnej opozycji z białoruskimi faszystami. Zapraszamy do lektury!
W kontekście niedawnego przechwycenia samochodu i sprzętu przez oddział Kalinouskiego w Odessie czas powiedzieć trochę o białoruskim faszyzmie, który wraz z wybuchem wojny znów daje o sobie znać. Temat jest niezwykle delikatny i przez długi czas odkładaliśmy go do teczki „na później”, ale rosnące wpływy ultraprawicy w białoruskim środowisku nie mogą by tolerowane nawet w trakcie działań militarnych. Dlatego przyjrzyjmy się jeszcze raz białoruskim faszystom i temu, jak nagle stali się oni rękami liberalnej opozycji.
Kto tu jest zwolennikiem jakiego faszyzmu?
Historia białoruskiego neonazizmu i faszyzmu jest skomplikowana. Swego czasu wpływ ideologii moskiewskiej pozwolił na utworzenie na Białorusi oddziału RNE — czysto imperialistycznego projektu ultraprawicy, która nie uznawała niepodległości Białorusinów i dążyła do rozprzestrzenienia w naszym kraju „rosyjskiego świata”. Jednym z kluczowych działaczy RNE na Białorusi był ten sam policjant Bocman/Maluta, który niejednokrotnie był bohaterem różnych śledztw dziennikarskich.
Stosunki między „watnikami” faszystami z RNE („Watnik” to pogardliwe określenie osoby prorosyjskiej-dop.redakcji) a białoruską opozycją na początku nie układały się. O ile pierwsi twardo twierdzili „jesteśmy Rosjanami”, o tyle drudzy nadal występowali na rzecz białoruskiej tożsamości narodowej. Nic dziwnego, że w pewnym okresie RNE atakowała nawet polityków opozycji.
Po upadku RNE na Białorusi pojawiły się małe prorosyjskie sekty, które próbowały łączyć białoruski nacjonalizm z „wielką” ideą rosyjską. Jednym z takich bohaterów był Witalik Puma, neonazista, którego kilka tygodni temu białoruskie media uczyniły bohaterem oporu wobec świata rosyjskiego na Ukrainie. W latach 2000 Witalij, podobnie jak wielu innych faszystów, biegał po Mińsku w koszulkach z napisami „Jestem Rosjaninem” i „Biała Ruś”, próbując ukryć się przed antyfaszystami w barach, kawiarniach i na stacjach metra.
W ten sposób przez wiele lat żyli białoruscy faszyści. W latach 2000 większość ich działalności przeniosła się na stadiony piłkarskie. Obok ultraprawicowych kibiców Dynama pojawili się antyfaszystowscy kibice z MTZ Ripo i innych klubów, którzy całkowicie zaprzątnęli uwagę białoruskich faszystów — Witalik Puma i wielu jego przyjaciół skupiło się na wojnie z MTZ, a faszyzm polityczny bardzo rzadko pojawiał się na ulicach.
Białoruscy faszyści historycznie aktywnie współpracowali z KGB, od czasów tego właśnie Bocmana. Dlatego też często wykorzystywano ich do realizacji zamówień politycznych przeciwko przeciwnikom reżimu Łukaszenki. Największym z nich jest atak ponad stu faszystów pod kontrolą białoruskich służb specjalnych na antyfaszystów i anarchistów podczas marszu społecznego w 2007 roku. Obrazy z tego wydarzenia telewizja wykorzystała, aby zdyskredytować wszystkich przeciwników cięć wydatków socjalnych.
Sytuacja z białoruskimi faszystami, którzy tak często uważali się za Rosjan, bardzo się zmieniła po rozpoczęciu wojny na Ukrainie w 2014 roku. Wielu z nich musiało wtedy wybierać między lojalnością wobec swoich skrajnie prawicowych przyjaciół w Moskwie lub Kijowie. Niektórzy wyjechali walczyć po stronie ukraińskiej w Donbasie i zbierać doświadczenia bojowe. Niektórzy pozostali na Białorusi, okresowo wyjeżdżając na Ukrainę do swoich znajomych. Im bardziej oddalamy się od Majdanu i wybuchu wojny, tym bardziej białoruscy faszyści ponownie zaczynają współpracować z Moskwą, utrzymując jednocześnie więzi z Kijowem.
Protesty w 2020 roku postawiły białoruskich faszystów przed wyborem — poprzeć reżim Łukaszenki, a w rzeczywistości „rosyjski świat”, lub spróbować pójść drogą Ukrainy w nadziei na zwiększenie wpływów skrajnej prawicy w Białorusi wolnej od Łukaszenki. Ci pierwsi stali się „jabaćkami” i „niezależnymi” ekspertami BT.
Ci ostatni, w wyniku stosunkowo niezorganizowanego udziału w protestach, zostali zmuszeni do opuszczenia Białorusi i przeniesienia się na Ukrainę, gdzie m.in. przejęli kontrolę nad projektem Domu Białoruskiego w Ukrainie. O tym, co wydarzyło się w tym projekcie, pisano już nie raz .
Kto teraz będzie naszym przyjacielem?
Białoruska opozycja liberalna ma raczej chłodny stosunek do anarchistów. Wielu ludzi uważa, że anarchiści są użyteczni i można ich wykorzystać do osiągnięcia własnych celów. Takie podejście nie jest niczym szczególnym. Liberalne ruchy polityczne często wykorzystują anarchistów i działaczy antyautorytarnych, zorganizowanych najlepiej na ulicach, jako jedno z narzędzi do osiągania własnych celów.
Zrozumiałe jest, że wśród liberałów są tacy, którzy sympatyzują z anarchistami, ale jest ich raczej niewielu, a ich sympatie zmieniają się wraz z rosnącym wpływem anarchistów na życie polityczne kraju. Na przykład w 2009 r. na Czarnobylskim Szlaku organizatorzy otwarcie powiedzieli, że żadni anarchiści nie są mile widziani na terenie CS, a policja będzie sprawdzać ludzi m.in. pod kątem obecności symboli anarchistycznych.
W 2017 i 2020 roku uwagę zwracały grupy anarchistyczne: zorganizowane grupy młodych ludzi, zdolne do przeciwstawienia się kunktatorom Łukaszenki, robiły wrażenie nie tylko na liberałach, ale na całym społeczeństwie białoruskim.
Po klęsce protestów w 2020 roku i zniszczeniu części ruchu, białoruscy liberałowie nie zwracali uwagi na anarchistów. Tylko o Mikołaju Dedoku i Igorze Oliniewiczu wciąż się pamięta, ale o innych zatrzymanych anarchistach i antyfaszystach nie wspomina się prawie wcale.
W międzyczasie BDU kontynuowało swoją działalność na Ukrainie, pokazując „konstruktywną” część ruchu faszystowskiego. Od czasu do czasu angażuje się w gangsterkę i inne brudy, ale pomaga niektórym białoruskim uchodźcom. Doszło nawet do tego, że za krytykę faszystów jeden z nich pojechał na polowanie na białoruskich anarchistów w Polsce. Polowanie nie poszło zbyt dobrze,nie było nagrody za głowy anarchistów.
Ale to właśnie poprzez BDU białoruscy faszyści zaczęli stopniowo zwiększać swoje wpływy na białoruską diasporę, stawiając na długofalową pracę.
Nie ma w historii osoby bardziej przydatnej dla rozwoju faszyzmu na Białorusi, Ukrainie i w Rosji niż Władimir Putin. Rozwijająca się na pełną skalę wojna na północy, południu i wschodzie Ukrainy doprowadziła do szybkiej radykalizacji społeczeństwa. Państwo ukraińskie nie jest szczególnie zadowolone z anarchistów, a wręcz przeciwnie — aktywnie zwalcza ten ruch. Część białoruskich anarchistów została de facto wydalona z Ukrainy w 2021 roku. Przypadek Aleksieja Bolenkowa, który zdołał obronić swoje prawa przed sądem, jest raczej wyjątkiem niż regułą. W tych warunkach niezwykle trudno jest tworzyć paramilitarne, anarchistyczne grupy oporu przeciwko rosyjskim okupantom. Wbrew zapewnieniom o miłości do Machno i Kozaków, grupy samoorganizujące się nie są szczególnie mile widziane przez państwo ukraińskie.
Z drugiej strony, formowanie oddziału Kastusia Kalinouskiego odbywało się w znacznie bardziej sprzyjających warunkach. Ultraprawicowi aktywiści z Azowa i część białoruskich faszystów w Ukrainie zdążyli już uaktywnić swoje powiązania w celu utworzenia białoruskiej jednostki. Dla faszystów cel jest dość prosty — Kalinouski ma stać się białoruskim Azowem, zdolnym do zwiększenia wpływów ultraprawicy w społeczeństwie białoruskim. Ideologia w tym przypadku jest już antyrosyjska i pod wieloma względami powtarza ukraińską ultraprawicową walkę o niepodległość i „europejską” Białoruś.
Dla białoruskiej opozycji oddział Kalinouskiego, choć wiązał się z pewnym ryzykiem, był jedyną szansą na zbudowanie własnych wpływów politycznych w Kijowie. Wsparcie dla oddziału świadczy o pewnej „białoruskiej jedności” z narodem ukraińskim w walce z dyktaturą. Zakłady, co zrozumiałe, stawiane są przede wszystkim na uwolnienie Białorusi od Łukaszenki rękami ultraprawicy, jeśli tylko nadarzy się taka okazja.
W tym kontekście PR faszystów w białoruskich mediach opozycyjnych jest tylko kontynuacją próby włączenia się w wojnę na Ukrainie po stronie dobra, nawet jeśli oznacza to współpracę z faszystami.
Wielu może uważać, że białoruscy opozycjoniści nie znają poglądów politycznych organizatorów oddziału Kastusia Kalinouskiego — takie stwierdzenia są kompletną bzdurą. Obecność w projekcie nawet takiego „bohatera” białoruskiego ruchu oporu, jak Paweł Kuleżenko (skrajnie prawicowy były OMON-owiec), mówi sama za siebie. Wielu bojowników nie ukrywa na swoich stronach przywiązania do skrajnie prawicowych idei:
„Gorąca faza wojny zakończy się, a my, naziści, znów staniemy się głównym tematem dla lewicowców z Rosji i Zachodu. Po raz kolejny dla nas, niechronionych, znikną wszelkie zasady demokracji, równości i pluralizmu. Piszę „naziści” bez cudzysłowu, ponieważ nigdy nie ukrywałem swoich narodowo-socjalistycznych poglądów. Ponieważ nie szukam publicznego wsparcia, sponsorów ani opiekunów…”.
Bojownik Kalinouskiego „Rodion Giena” na swoim Facebooku
Kalinouski narodowy socjalista kończy swoje przemówienie słowami: „Szlachcie honor — niewolnikom strach!”.
I nie jest to jedyny przykład jawnego nazizmu ze strony kluczowych działaczy oddziału/regimentu Kalinouskiego.
Co ciekawe, w samym oddziale zabronione jest mówienie o polityce. Jednak gdy kierownictwo ma program polityczny, taki zakaz jest sposobem zachowania status quo, czyli wpływu skrajnej prawicy na rozwój plutonu. Warto zauważyć, że wielu żołnierzy oddziału nie jest faszystami ani neonazistami. Teraz Kalinouski jest jedną z niewielu okazji dla Białorusinów, by w jakikolwiek sposób włączyć się w wojnę z Putinem. Ale w tym przypadku widzimy, że faszyści próbują zbudować swój własny ruch polityczny na barkach tych właśnie ludzi, którzy są gotowi walczyć w każdych warunkach, niezależnie od sztandarów przywódców.
Przejęcie sprzętu i maszyn w Odessie od małej grupy „Litwina” (nazwanej tak na cześć jednego z poległych bojowników Kalinouskiego) jest tylko kontynuacją historii powstania białoruskiego faszyzmu w warunkach wojennych. Widać, że nazista Rodion Batulion i jego przyjaciele zaczynają czuć się komfortowo w obecnej sytuacji i są gotowi wyjechać na tyły na „rozprawę”, zamiast brać udział w walkach.
Odpowiedzialność za wzrost i rozwój białoruskiego faszyzmu spoczywa m.in. na barkach osób aktywnie wspierających skrajnie prawicowe ugrupowanie. Środki przekazywane Kalinouskiemu będą nadal wykorzystywane przez skrajną prawicę, a w diasporze, która dąży do demokratycznych zmian i wolności, znów pojawią się nowi faszyści, którzy marzą o przejęciu władzy na Białorusi nie dla wolności, lecz dla własnej potęgi.