Prawie dwa miesiące temu na Przychodni miała miejsce impreza “Class Pride, Class War”, na której pierwszy raz w Polsce zagrał znany na wschodzie zespół Brigadir. Nie zabrakło tam oczywiście ekipy 161 Crew, relacja z koncertu została już opublikowana, teraz przyszedł czas na wywiad nagrany po gigu z wokalistą Olegiem „Żukiem” Żukowem i gitarzystą Sergejem. Chłopaki byli bardzo rozmowni, więc i materiału wyszło sporo. Z fragmentem mogliście już zapoznać się w jednym z ostatnich numerów zina „Pod Brukiem Leży Plaża”, teraz publikujemy pierwszą z dwóch części nagranego wywiadu.
Zagraliście świetny koncert, jak wasze wrażenia?
Żuk: Wrażenia mamy bardzo dobre. Obawialiśmy się, że w Europie wsparcie nie będzie tak zaangażowane jak np. w niektórych miastach Rosji, gdzie ludzie z nami śpiewają. Baliśmy się, że w Europie ludzie słabo znają materiał, wszyscy będą stać i nie specjalnie się bawić. Na szczęście nasze oczekiwania zupełnie się nie sprawdziły. Ludzie przyjęli nas bardzo dobrze i myślę że był to wspaniały DIY-gig, dokładnie taki, jaki powinien być.
Sergej: Ja miałem jednak inne oczekiwania, ponieważ śledziłem organizację koncertów w różnych miastach i nie sposób nie zauważyć, że w Warszawie była ona najbardziej aktywna. Cały czas wrzucane były newsy na stronę facebook’ową koncertu, były tam jakieś dyskusje, sporo ludzi zaznaczyło, że przyjdzie i oczekiwałem w Warszawie jednego z lepszych koncertów. Tym nie mniej jestem pod dużym wrażeniem. To nasz pierwszy koncert poza obszarem byłego ZSRR i to bardzo dziwne i przyjemne, że ludzie śpiewają nasze teksty po rosyjsku, fajnie jest, gdy żyjesz sobie gdzieś w Sankt Petersburgu, wiele kilometrów stąd, przyjeżdżasz, a twoje utwory znają i śpiewają – to bardzo przyjemne uczucie.
Opowiedzcie o historii grupy – kiedy wszystko się zaczęło itd.
Ż.: Zaczęliśmy w 2007 roku, ponieważ wtedy nasza piterska scena dorosła już do tego, żeby konkretnie ogłosić polityczną pozycję środowiska skinheadów. Do tego czasu miałem sharpowy zespół, to jest- wszyscy byliśmy anarchistami, ale nie śpiewaliśmy piosenek o anarchii, o wolnościowym komunizmie, więcej było o antyfaszyzmie, kulturze skinhead, klasie robotniczej, takie standardowe teksty. I w 2007 roku postanowiliśmy założyć Brigadir, żeby otwarcie poinformować o pozycji anarchoskinheadów na rodzimej scenie. Myślę, że w tamtym czasie, jeżeli nie liczyć Klowns, nie było w Rosji takich zespołów i scena potrzebowała, w tamtym czasie, takiej grupy, która na pewno wpłynęła na to, że skinheadzi stali się bardziej otwarci na lewicowe idee. Od 2007 roku zmieniło się u nas wiele składów, ale zasadniczo nie ma to większego znaczenia, uważam, że najważniejszy jest przekaz, który niesie zespół. I zawsze wzbraniam się przed wyliczaniem składu grupy, typu „ten tu gra na basie, a ten na gitarze”, ponieważ nie jest to ważne. Każdy z tych, którzy dziś przyszli na koncert mógłby zagrać w Brigadirze i nie ma to większego znaczenia. Nasza pozycja zawsze była dokładnie taka i obecnie uważam, że dalej ją utrzymujemy. Odeszliśmy trochę od stylu skinhead, zaczęliśmy też pewne eksperymenty w muzyce. Chociaż może nie są to do końca eksperymenty, po prostu tworzymy muzykę, która napierdala, a nie taką typu „jesteście skinami, więc powinniście grać Oi! albo coś tam jeszcze”. Gramy niekanoniczną muzykę skinhead, możemy grać hardcore’a, eksperymentować z innymi gatunkami. Moim zdaniem nie jest to ważne, ponieważ jeżeli muzyka napierdala, jeżeli wzbudza zainteresowanie ludzi, to nie ważne według jakich kanonów jest zrobiona. Jeżeli chodzi o teksty, to trochę odeszliśmy od subkultury skinheadów, ponieważ było wiele głosów typu „dlaczego śpiewacie o czerwonych anarchoskinheadach, a ja jestem czerwonym anarchistą, ale nie skinem”. No tak, to oczywiście takie całkiem zabawne momenty, ale od jakiegoś czasu przestaliśmy się określać jako zespół skinheadowy i na przykład w Piterze są zespoły Oi!, które nie grają z Brigadirem nie dlatego, że jesteśmy czerwonymi czy anarchistami, ale dlatego, że Brigadir to nie skinheadzi (śmiech). Tak, to brzmi śmiesznie, ale oni grali z nami, kiedy śpiewaliśmy „czerwoni, anarchistyczni skinheadzi”, a przestali grać kiedy zaczęliśmy śpiewać „czerwoni, anarchistyczni ziomale”.
O ile nam wiadomo wydaliście trzy albumy i wszystkie to EP-ki. Można liczyć na dłuższe wydawnictwo?
Ż.: Niemiecki album to raczej nowe wydanie drugiego rosyjskiego. Nie uważam, że można liczyć na album długogrający, ponieważ w swoim życiu ani razu nie słyszałem longplaya, który mnie zadowala od początku do końca. Ludzie próbują dostosować się do standardów typu „album powinien trwać pół godziny lub 45 minut”. Mamy pięć niezłych kawałków, to napiszemy jeszcze pięć takich sobie i jeszcze kilka chujowych, i będzie album. My piszemy dwie, trzy piosenki w roku, te trzy nagrywamy i wrzucamy do Internetu, żeby można było sobie za darmo ściągnąć. Jeśli ktoś chce wydać album, to do nas pisze, głównie ludzie z Europy piszą do nas „dawajcie wypuścimy jakieś wydawnictwo”. Zasadniczo nie jesteśmy przeciwni. Sam raczej nie korzystam z CD, słucham tylko mp3, ponieważ uważam to za wygodne. Wszystkie nasze kawałki wrzucamy do Internetu jako mp3 do odsłuchu i ściągnięcia, i zasadniczo z tego powodu distra wzbraniają się przed wydawaniem naszego materiału, twierdząc, że to już nie jest nikomu potrzebne, bo było w necie. Kiedy robiliśmy split z zespołem „Voennoe Polozenie”, chłopak, który go wydawał prosił, żeby długo nie wrzucać tego do sieci, potem jeszcze po wydaniu prosił o nie wrzucanie twierdząc, że nikt nie będzie kupował dysku. Nie podoba mi się takie podejście, chcę żeby ludzie jak najszybciej usłyszeli to, co im chcę przekazać, dlatego łatwiej jest wrzucić to w mp3, więc możliwe, że w ogóle nie będzie już żadnych wydawnictw. Wszystkie nasze utwory można znaleźć w Internecie i uważam, że to jest ok, bo są one bezpłatne, a nie wszyscy mają pieniądze, żeby kupić sobie dysk.
S.: Dodam jeszcze, że byłem zdziwiony widząc jak dużo dysków ludzie kupowali dziś na naszym distro. W Rosji nie są one tak popularne, ponieważ wszyscy siedzą na serwisach społecznościowych, np. na vkontakte.com, gdzie dodanie zapisu audio jest wygodniejsze niż na facebook’u. Dodajesz do swojego konta i słuchasz kiedy chcesz. Do tego istnieją jakieś lokalne strony, z których łatwo możesz ściągnąć całe albumy, utworzyć swoje listy i słuchać. Ludzie po prostu stali się wygodniejsi i wielu rezygnuje z dysków, kupują je kolekcjonerzy i ci, którzy lubią trzymać w ręku okładki płyt. Tutaj jest chyba jeszcze tak, jak u nas było wcześniej, ale teraz sprzedaje się coraz mniej dysków. Ale zgodzę się z tym, że najważniejsza jest operatywność i im sprawniej opublikujesz swój utwór, tym lepiej. Na przykład nasze trzy ostatnie nagrania wykładaliśmy przed 1 maja i do jednego z kawałków dodawaliśmy życzenia i wzywaliśmy do przychodzenia na pierwszomajowe demonstracje. Gdybyśmy mieli napisać piętnaście piosenek do długogrającego albumu, to musielibyśmy czekać np. pół roku i wtedy nie byłoby to już tak aktualne.
W Polsce wraca się teraz do winyli, jak w Rosji ludzie do nich podchodzą?
Ż.: Niektórzy słuchają, ja na przykład nigdy ich nie słuchałem, bo moim zdaniem są one jeszcze mniej wygodne od CD. Trzeba je ciągle czyścić, odpowiednio ustawiać, pamiętam jak mój ojciec dwadzieścia lat temu męczył się z tymi winylami, kurz z nich ścierał, chronił je – nie chce mi się tym zajmować, łatwiej ściągnąć mp3 i od razu sobie posłuchać. Ale to jest jak ze zbieraniem znaczków – ktoś zbiera znaczki, ktoś inny winyle, niczego złego w tym oczywiście nie ma.
S.: W Rosji coraz bardziej popularne stają się czasopisma dotyczące tego tematu, coraz częściej je widzę, wydaje mi się, że to wpływ Europy. Ludzie jeżdżą na zachód, chodzą na punk dyskoteki i chcą tego u siebie.
Często jeździcie w trasy koncertowe? Opowiedzcie o swoich koncertach, o tych które najbardziej zapamiętaliście i dlaczego?
Ż.: Niestety nie jeździmy zbyt często, bo wszyscy pracujemy i zorganizować trasę, na przykład taką jak teraz, możemy góra raz w roku, ponieważ urlop dają góra dwa razy w roku. A nie chce się też tracić całego urlopu tylko na trasę, ktoś chce pobyć z rodziną itd. Dlatego nie jeździmy często, a trudniej jest zagrać pojedynczy koncert gdzieś daleko. Można zagrać jeden gig w Moskwie czy w Mińsku, ale już na przykład zagrać koncert w Berlinie to złożona sprawa. Byłoby inaczej, gdyby była możliwość latania samolotem. Ale kiedy cały czas piszą do mnie ludzie, żeby przyjechać w miejsce oddalone o trzy tysiące kilometrów i „my wam zapłacimy za samolot”, to nie jestem zwolennikiem takich pomysłów, bo wiem, że ktoś zapłaci za to z własnej kieszeni. Przyjedziemy do małego miasta, na koncert przyjdzie 30 osób, każdy zapłaci po 100 rubli i w sumie to będzie dajmy na to 100 dolarów. Rozumiem, że ktoś zapłaci za to z własnej kieszeni i nie czuję się z tym dobrze. Chociaż znam ludzi, którzy takimi tematami zajmowali się w Piterze. Był u nas jeden ziomek, który cały rok pracował, zbierał np. pięć tysięcy dolarów, przywoził swoją ulubioną grupę, płacił im te pięć tysięcy – za bilety, ewentualnie jakieś honorarium. Zapraszał np. Deadline z Wielkiej Brytanii, jeszcze jakieś inne zespoły, oczywiście te koncerty mu się nie zwracały, płacił za nie, podobało mu się to i tego się trzymał. Ale dla mnie byłoby to dziwne wymagać opłacenia samolotu, jeszcze może zażyczyć sobie limuzyny, żeby dojechać z dworca na koncert. Więc zasadniczo nie udaje nam się często grać koncertów. A co się tyczy najlepszych koncertów… Najlepsze były oczywiście te ze świetnymi headlinerami, na przykład graliśmy z Non Servium w Moskwie i dla mnie był to zajebisty koncert, ponieważ Non Servium słucham od wczesnej młodości i zagranie z legendą na jednej scenie było wielką przyjemnością i zaszczytem. Jeżeli chodzi o te, na których my byliśmy headlinerami – uważam, że kiedy jesteś w trasie zdarzają się koncerty w miejscach, gdzie samo zagranie już jest bardzo dobre. Myślę, że dzisiejszy koncert zapamiętamy na długo i kiedy za rok ludzie spytają nas kiedy graliście najlepszy koncert to odpowiemy, że jeden z lepszych zagraliśmy właśnie w Warszawie.
S.: Pytaliście o niezapomniane koncerty ale nie zawsze były to te dobre. W czasie naszych tras często zdarzają się różne ekscesy, takie jak na przykład na koncercie w Czelabińsku. Mieliśmy trasę na wschodzie Rosji, po Uralu i dosłownie w każdym mieście do którego przyjeżdżaliśmy mówili nam „będą na was napadać”. Praktycznie nigdzie do tego nie doszło, była próba w Jekaterynburgu, ale przegonili nazistów, natomiast w Czelabińsku siły były nierówne, oni byli silniejsi i zdecydowaliśmy się na zorganizowany odwrót. Jeżeli będzie trzeba to z bojem, ale czasem lepiej bez, bo ich naprawdę było dużo więcej. Więc przeprowadziliśmy ten zorganizowany odwrót i trafiliśmy wprost w łapy organów represji, które widząc zorganizowaną grupę młodzieży postanowiły nie ryzykować i wszystkich odprawić na dołek.
Ż.: Nie chodziło nawet o „zorganizowaną grupę młodzieży”, po prostu wyszliśmy kurwa na główną ulicę miasta 9 maja, w Dzień Zwycięstwa, a tam salwa honorowa, różna chujnia, ludzie z dziećmi chodzą, a tu my wychodzimy – trzydziestu trzech z bejsbolami. Psy po prostu ochujały i postanowili wszystkich zatrzymać. Pytam się organizatora czy nie mógł nas wyprowadzić z innej strony i wiecie co odpowiedział?? – Słuchaj, tam trolejbusy nam zajebiście pasowały, pojechalibyśmy od razu do domu. Mówię – tak, zajebiście pasującym trolejbusem pojedziemy prosto na psiarnię (śmiech). No faktycznie taka chujnia była, w Czelabińsku było kurwa wesoło.
S.: Po prostu Rosja jest duża i każde miasto jest zupełnie inne. Na przykład w każdym mieście na Uralu mówili nam, że coś się będzie dziać, w Kazaniu mówili, że przyjedzie policja, a wyjechaliśmy bez problemu, po prostu w Kazaniu skończyła się już uliczna wojna. Spokojnie było tez w takich miastach jak Niżnyj Nowgorod, Władimir, Moskwa.
Opowiedzcie o scenie punk/hardcore w Rosji i krajach WNP. W jakim jest teraz stanie?
Ż.: W Rosji scena jest teraz w złym stanie. Wszyscy w pewnym momencie posrali się z powodu homofobii i feminizmu. Pojawiły się jakieś niezdrowe pomysły typu: jeśli jesteś antyfaszystą niekoniecznie musisz występować przeciwko homofobii, czyli że możesz być homofobem, możesz być przeciwko feminizmowi, może ci się podobać seksizm i podobny chłam. Oczywiście ludzie ze zdrowszymi poglądami zaczęli odpowiadać na te odpały, co doprowadziło do dużego rozłamu w ruchu, który został zwielokrotniony w tym roku rozłamem dotyczącym tematu Ukrainy. Było to dosłownie jak trzęsienie ziemi, w niektórych miastach doszło do pęknięcia na dwa obozy. W Piterze w milczeniu zachowywana jest neutralność, ale na przykład w Moskwie dochodzi nawet do bójek na koncertach. Jedni wspierają Ukrainę, inni Noworosję i ludzie naprawdę walczą niemal na śmierć i życie. Dlatego uważam, że ruch w Rosji jest w bardzo złym stanie, upadają zarówno scena punkowa jak i ruch polityczny, wszystko to jest jeszcze pogłębiane strasznymi represjami ze strony władz, najazdami ze strony cerkwi. Słyszeliście na pewno, że w Rosji prawosławni fanatycy zamykają koncerty, zwalczają metal. Zasadniczo normalną odpowiedzią ze strony ruchu byłaby konsolidacja i wzmocnienie się, ale z jakichś powodów tego nie ma i wszyscy dalej najeżdżają jedni na drugich z powodu jakichś chujni. Uważam, że to bardzo złe i na przykład w Piterze koncerty Brigadira nie odbywają się tak wesoło jak np. w Warszawie. Ludzie najeżdżają na siebie z powodu różnych, według mnie drugorzędnych kwestii, które można byłoby sobie odpuścić wobec realnie istniejącego zagrożenia ze strony państwa. I tu nie chodzi o jakąś prowokację typu „patrzcie jak państwo nam zagraża”, państwo nas kurwa naprawdę uciska. A wszyscy wolą albo odchodzić, albo zamykać się w swoich małych grupach, w których czują się komfortowo, bo nie muszą się spierać i brać pod uwagę czyjegoś zdania, także w temacie homofobii. Na przykład „my jesteśmy sharpami i jesteśmy homofobami i nie będziemy grać z Brigadirem, bo będziemy musieli zajmować się homofobią czy seksizmem” i prościej im po prostu z nami nie grać.
Ulubiona muzyka, ulubione zespoły?
S.: Nie wiem, kilka lat temu wymieniłbym ulubiony zespół, teraz chyba nie mam nawet ulubionej płyty czy ulubionego utworu. Lubię stary Oi!, głównie zachodnioeuropejski, taki stary z lat 90-tych. To grupy pod wpływem których formował się mój gust muzyczny. Pierwszy album Oi!, który wtedy usłyszałem to była Brigada Flores Magon, pierwszy ich album, bardzo mi się wtedy spodobał i do tej pory go słucham. Następnie wymieniłbym poszczególne grupy z różnych fal punk rocka, z 1977 roku, z 1982 r., punk rock z lat 90-tych, nie mam jakiegoś ulubionego stylu, słucham hardcore’a, reggae, folk jak np. Billi Bragg i wielu, wielu innych.
Ż.: Jeżeli chodzi o muzykę punk czy Oi! To na pewno Non Servium. Łatwo mi ich wskazać, bo zawsze była to moja ulubiona grupa. Bardzo mnie zdziwiło kiedy chłopaki organizując koncert Non Servium obawiali się, że nikt nie przyjdzie, mówiłem im „pojebało was? Jak to kurwa nikt nie przyjdzie, przecież to najlepsza grupa!”. Też słucham różnej muzyki, słucham ska, ale tylko stare, ponieważ uważam, że współczesne ska zeszło na psy. Ze współczesnych mógłbym chyba wymienić tylko Skalariak, bardzo dobra grupa. No i oczywiście bardzo lubię grindcore. Grindcore’a słucham od wczesnej młodości i zacząłem go grać wcześniej niż Oi!. Tutaj też jest sporo grup, które mógłbym wymienić… Contra La Contra na przykład, zespół który swego czasu bardzo na mnie wpłynął, dosyć znany na postsowieckiej scenie. Z grindcorowych zespołów wymieniłbym jeszcze mój ulubiony Cock and Ball Torture, chociaż oni nie śpiewają o polityce, to porno grind, ale słucham ich już 10 lat i w ogóle się nie nudzi. Zasadniczo trudno mi znaleźć dobre zespoły, bo na przykład słucham niby niezłej grupy, niby nie grają źle, teksty też ok, ale w ogóle mi nie wchodzi. Posłucham raz, posłucham drugi raz i tyle. A jak coś mi podejdzie tak jak porno grind, to mogę słuchać bez końca. I niby myślisz po co tego słuchać, tylko o cyckach śpiewają, ale co zrobisz jak się podoba.
Znasz może jakieś polskie zespoły grind?
Ż.: W sumie znam sporo polskich zespołów, ale za najsilniejszą uważam scenę czeską. Jest tam dużo dobrych grup, także zajmujących się polityką. W Europejskim grindcorze w ogóle jest taka sytuacja, że nawet zespoły apolityczne często stoją na pozycjach wegan, straight edge, antyfaszystowskich itd. I nawet członkowie zespołów porno grind, chociaż śpiewają to co śpiewają, nieraz okazują się weganami straight edge’ami i antyfaszystami. I to jest fajne, bo na przykład w Rosji zespoły porno grind to w ogóle masakra, nie raz same zasługują na wpierdol za to, co krzyczą ze sceny, np. na wegetarian. Ciężka sprawa. Był dobry rosyjski porno grindowy zespół, nazywali się Engored Vaginal Abyss, ale niestety się rozpadli.
Słyszeliśmy, że bierzecie udział w organizacji muzycznych festiwali czy nawet sami je organizujecie. Możecie coś o tym opowiedzieć?
Ż.: Organizowaliśmy. Ostatni robiliśmy minionego lata i ostatecznie zrozumieliśmy, że w Rosji to bardzo niewdzięczna robota. Robisz coś dla ludzi, żeby mogli sobie odpocząć w klimatach DIY i innych podobnych, a potem ludzie zaczynają wylewać na ciebie pomyje, że jesteś komercyjnym dupkiem, robisz kasę itd. Zawsze organizowaliśmy jakiś fundraising, żeby zebrać środki na festiwal, ale potok gówna, który zaczął się na nas wylewać, a konkretniej na mnie, zaczął niwelować korzyści z fundraisingu i na ten moment nie organizuję żadnych festiwali ani koncertów. Skoncentrowaliśmy się na sporcie i organizujemy teraz tylko sportowe imprezy. W ich trakcie tez się namęczysz, ale ludzie potem powiedzą „dziękuję” i nie będą pieprzyć, że jesteś dupkiem, który postanowił zarobić na punk rocku.
S.: Dodałbym jeszcze, że co roku organizowaliśmy wielki festiwal, a na to trzeba czasu, trzeba tym praktycznie żyć. Pół roku wcześniej trzeba zapraszać jakieś bardziej znane zespoły, szukać pieniędzy na to wszystko, szukać wcześniej miejsca. To ogromna praca, a ponieważ innych zajęć mamy wystarczająco dużo, to na to już nawet nie starczało czasu.
Ż.: No tak, z czegoś trzeba było zrezygnować. Plusem tego jest, że w Rosji jest tak, że możesz pół roku organizować fest, zebrać pieniądze, wszystko kupić, wszystkich zaprosić itd., a dzień przed festem przychodzi psiarnia i mówi „na chuj ci to?”, nie patrząc na to, że możesz być do tyłu dziesięć tysięcy dolców. Kiedy organizowaliśmy festiwal „Jebać system” cały czas trzymaliśmy tylko kciuki i powtarzaliśmy „oby nic się nie stało, oby nic się nie stało”. Na czwartą edycję „Jebać system” przyjechała ciężarówka OMONu i pomyśleliśmy wtedy, że będzie zupełny piździec. Było to pierwszego dnia, zaraz przyjechał główny pies i mówi „chłopaki, a wy co?”. Mówimy mu „no koncert, bawimy się”, a on ”no dobra chłopaki, ci faceci tutaj trochę postoją, poochraniają was, nikomu nie będą przeszkadzać”. No i stali cały dzień, grillowali szaszłyki, raz dziennie przyjeżdżał „główny”, pytał się co i jak, dostawał odpowiedź, że wszystko w porządku i wtedy wszystko dobrze się skończyło. Ale zawsze jest groźba tego, że np. zaprosisz jakąś grupę, która im się nie spodoba. Wszystko to spowodowało, że postanowiliśmy się więcej nie zajmować koncertami.
S.: Jeżeli chodzi o psy i festiwale mogę opowiedzieć jeszcze jedną zabawną historię. W moim rodzinnym mieście, w Niżnym Nowgorodzie był minionego lata organizowany duży festiwal zorientowany jakoś tak pozytywnie, pozytywny hardcore, jakiś tam nawet kalifornijski rock. Sponsorami były między innymi duże sklepy skejtowe, to już było na granicy DIY i wielkiego festiwalu. I wszystko przerwała policja, organizatorzy dzwonili na psy, próbowali coś zrobić, ale kazali im zrezygnować. No to zrezygnowali i oddali pieniądze za bilety. W dniu festiwalu postanowili pojechać pokąpać się w miejscu, gdzie miała być cała impreza. Było to nad rzeką, pojechali nad tą rzekę, cisza, spokój, obok jacyś ludzie odpoczywają, dziewczyny w strojach kąpielowych, faceci grają w piłkę. Wykąpali się, pojechali do domu i wieczorem tego samego dnia policjanci pokazali im zdjęcia z miejsca, w którym się kąpali. Okazało się, że cała młodzież grająca tam w siatkówkę to byli policjanci incognito, którzy sprawdzali czy faktycznie nie będzie festu.
Opowiedzcie o powstaniu w Sankt Petersburgu ruchu antyfaszystowskiego i o roli członków Brigadira w tym ruchu.
Ż.: To może ja o tym opowiem, ponieważ Sergej uczestniczył raczej w zakładaniu ruchu antyfaszystowskiego w Niżnym Nowgorodzie. Gdzieś około 2003 roku, byłem do tego czasu młodym i głupim członkiem stalinowskiej organizacji, zrozumiałem, że wszystko to jest chujowe, a autorytarny komunizm to zupełne gówno. Poczytałem trochę anarchistycznej literatury i doszedłem do wniosku, że jestem anarchistą. Poszedłem na demonstrację, zapewne było to 7 listopada w rocznicę rewolucji i tam osobiście poznałem punków, anarchistów, antyfaszystów, ludzi zajmujących się tematami DIY. Do tego czasu czytałem w Internecie o RASH, o skinheadach antyfaszystach, ale nigdy ich nie widziałem. Wtedy spotkałem trochę ludzi, poznałem ich i uznałem, że nie ma w Piterze antyfaszystowskich skinheadów. A skoro ich nie ma to trzeba ich stworzyć. Zacząłem się po prostu określać jako RASH, zacząłem golić punków i z punków robić skinheadów (śmiech). I w taki właśnie sposób stworzyliśmy pierwszą w Piterze grupę zajmującą się bojowym antyfaszyzmem. Właściwie można powiedzieć, że zaczęliśmy w Piterze radykalny antyfaszyzm, zaczęliśmy tłuc się z boneheadami. Do tego czasu były antyfaszystowskie ekipy, ale miały raczej charakter kulturalno-uświadamiający. Był Antyfaszystowski Ruch Młodzieżowy, to organizacja związana z United Against Racism. Organizowali festiwale, wydawali jakieś wydawnictwa, ale zasadniczo ich wpływ na młodzież był bardzo mały. My postaraliśmy się o promocję wśród młodzieży i dosłownie zaczęliśmy stawiać fizyczny opór naziolom na koncertach, które… za przykład podam tutaj pierwszy DIY gig, na którym byłem. Grała tam łotewska grupa When My Authorities Fall i zajebiście mi się spodobało. Do tego czasu bywałem na komercyjnych punkowych koncertach i było to coś zupełnie innego w porównaniu z prawdziwym DIY koncertem, gdzie była świetna atmosfera. Wtedy jednak zrozumiałem, że ludzie na takich koncertach nie są gotowi przeciwstawiać się boneheadom. Naziole mogli przyjść we trzech na taki koncert, gdzie było na przykład stu antyfaszystów, posiedzieć sobie i żywi wrócić do domu. Na pytanie typu „Czemu im nie wpierdolimy, czemu chodzą na nasze koncerty, czują się jak w domu i śmieją się, a potem wracają do domu?” była odpowiedź „bo przemoc jest chujowa” itd. Właściwie byliśmy pierwszymi ludźmi, którzy twierdzili, że przemoc nie zawsze jest chujowa i czasami jest konieczna i zaczęliśmy starać się przeciwstawiać takim ludziom. Trwało to do pewnego momentu, w którym rozwój techniki, nasilenie represji i stan ruchu antyfaszystowskiego spowodowało według mnie niecelowość takiej taktyki. Naziole przestali atakować nasze koncerty i demonstracje, zaczęli działać w swoich tematach. Konieczność fizycznego oporu wobec nazioli zmalała jakieś 6-7 lat temu i wtedy przestałem się tym aktywnie zajmować. Co prawda do tej pory są ludzie zajmujący się walką na ulicach, ale teraz bardziej przypomina to według mnie kibicowskie porachunki. Ludzie nazywają się antyfaszystami, ale nie do końca wiedzą co to znaczy, na przykład ktoś mówi „no tak, jestem antyfaszystą, ale tych czarnych to nienawidzę”. Dla nich antyfaszyzm jest jakby klubem piłkarskim i myślę, że teraz uliczny antyfaszyzm w Rosji zszedł na psy i nie niesie za sobą żadnej politycznej oprawy. Ale na przykład 8-10 lat temu było naprawdę brutalnie, naziole lubili atakować demonstracje, raz mnie nawet pocięli. Kiedyś organizowaliśmy pikietę przeciwko wojnie w Czeczenii, boneheadzi napadli na odchodzących ludzi i dostałem trzy razy nożem. Takich sytuacji było sporo, np. po akcji Food Not Bombs zabili Mitura Kaczarawę, wtedy trzeba było ochraniać każdy Food Not Bombs, każdy koncert i mityng, bo mogły zostać zaatakowane. Teraz już do tego nie dochodzi, dlatego myślę, że taki antyfaszyzm, który istniał 8-10 lat temu teraz jest już nieaktualny. A co do roli Brigadira – zespół pojawił się wtedy, kiedy to się już zaczynało kończyć. Antyfaszyzm w formie, w jakiej go zaczynaliśmy, nie istniał już w 2010 roku. Brigadir miał raczej wpływ na powstanie w Piterze jakiegoś ruchu politycznego. Nasza pierwsza SHARP-owa grupa nazywała się Bukaneros, myślę, że też wywarła pewien wpływ, bo zaczęliśmy śpiewać o fizycznym oporze przeciwko nazistom. Naprawdę trudno to ocenić, ale mam nadzieję, że jakiś pozytywny wpływ wywarła.
Co możecie powiedzieć o uczestnikach antyfaszystowskiej sceny, jak oni się określają – jako apolityczni czy raczej anarchiści, komuniści itd.?
S.: Politycznych grup jest bardzo mało, można je na palcach policzyć. Jest pewna ilość grup, które niby podejmują tematy polityczne, mogą ze sceny wygłaszać jakieś np. antywojenne hasła, ale ludzi grających w tych zespołach polityka zasadniczo nie interesuje, nie mają ogólnie pojęcia o tym co się dzieje, nie mają rozeznania w ideach. Polityki używają tylko na poziomie haseł i dlatego raczej nie powiedziałbym o nich, że jakoś specjalnie zajmują się polityką. Nawet jeśli ich nie liczyć, to zespołów apolitycznych jest dużo. Prawdę mówiąc w ogóle zespołów i ekip, które robią coś na polu politycznym jest u nas bardzo mało.
Ż.: Chyba rozumiecie o co chodzi, bo słyszałem, że macie na przykład jeden skłot, drugi skłot, ale ze wzajemnymi stosunkami podobno różnie bywa. U nas jest tak samo. W ogóle uważam, że w Rosji praktycznie nie ma komunistów, nie ma ani jednego komunistycznego zespołu takiego jak na przykład Nucleo Terco i to oczywiście dobrze. Są u nas jacyś staliniści, którzy cały czas sprowadzają te hiszpańskie grupy. Bywa na tych koncertach ze dwudziestu pierdolniętych, na których wszyscy mają wyjebane. Orientowania się bez końca na jakiś 1943 rok wszyscy już mają naprawdę dosyć, a w Rosji to w ogóle wygląda jak jebany cyrk – czapka, bałałajka, Katiusza i podobna chujnia.
S.: W Rosji robią taki cyrk, a im się podoba, że przyjechali do Rosji!
Ż.: Tak, cieszą się gdzie to oni przyjechali – ojczyzna Lenina, good, good, zajebiście (śmiech). Chciałoby się im powiedzieć „jaka znowu Katiusza, co wy odpierdalacie”. Nazwy piosenek tez mają niezłe: Frontowik, Trudowik, no kurwa po prostu piździec. Mają taki sowiecki design, Stalin wisi i jego hasła na ścianach są napisane, białą czcionką na czerwonym tle. Ot i masz piosenki Nucleo Terco, po prostu jebany cyrk. Inaczej ich, według mnie, normalni ludzie nie odbierają, dlatego, że są u nas jeszcze ludzie – nie my oczywiście, ja np. miałem 4-5 lat jak ZSRR się rozpadł – ale ludzie tak 5-10 lat starsi, którzy jeszcze pamiętają całą chujnię, która była za ZSRR, a tu im mówią że Związek Radziecki to ideał komunizmu. Co za chujnia, jaki ideał komunizmu? Tam kurwa nie było żadnego komunizmu. U was starsi też na pewno pamiętają ten „komunizm”, nie było za dużo komunizmu, równości, klasy robotniczej, byli jacyś ministrowie, którzy bogacili się na tym wszystkim, przy czym było to bardzo biednie i chujowo zrobione. Oczywiście były też jakieś pozytywne rzeczy, jedyna rzecz, której żałuję to upadek sportu, mam nawet tatuaż z sowieckimi sportowcami ponieważ w Związku Radzieckim faktycznie sport i wychowanie fizyczne było dobrze rozwinięte. No na pewno system kształcenia, medycyna i sport były w porządku w ZSRR, ale przecież wystarczy tylko posłuchać przykrych historii naszych rodziców jak wymieniali jeansy na samochód, przecież to naprawdę piździec (śmiech). Dlatego grup upolitycznionych mamy mało, a jeśli są, to głównie grupy wolnościowe o dobrych poglądach.
Porozmawiajmy o rosyjskiej scenie lewicowych skinheadów. W porównaniu np. z polską jest ona w dobrej kondycji. Dlaczego tak jest?
Ż.: To iluzja. Nie wiemy jak z tym jest w Polsce, wiemy tylko, że mieliście „gównokomunizm” i z tego powodu lewicowe idee są zdyskredytowane, ale zasadniczo w Rosji jest tak samo. Dla wielu ludzi komunizm to Związek Radziecki, kolejki za chlebem, kartki żywnościowe i inne podobne smaczki sojuza. Mogę powiedzieć, że w Rosji scena lewicowych skinheadów jest w bardzo złym stanie. W Piterze może być kilkudziesięciu lewicowych skinheadów, w Moskwie tyle samo, a to dwa największe miasta, więc możecie sobie wyobrazić. W całej Rosji są 3-4 lewicowe zespoły skinhead i to jeśli uważać za taki Brigadir, myślę, że więcej się nie znajdzie. Uważam, że lewicowa scena skinhead jest w strasznym stanie.
S.: Ale nawet tych kilkudziesięciu nie tworzy jedności. O ile na koncertach można zobaczyć młodych ludzi z łysymi głowami, to nikt ich nie zna, każdy siedzi w swojej ekipie. Nie ma u nas RASH jako organizacji, wspólnoty, jakiejś jedności, wszystko jest przemieszane. W ostatnim czasie nawet mało kto nazywa się SHARPem czy RASHem, są po prostu antyrasistowscy skinheadzi i niektórzy biorą udział w jakichś lewicowych akcjach. Niektórzy oczywiście dalej tak się określają, ale ogólnie tak to wygląda. Sceny lewicowych skinheadów jako takiej, rozumianej np. jako miejsce, gdzie może przyjść każdy lewicowy skinhead i gdzie co miesiąc organizuje się koncerty, nie ma.
(…)
Druga część wywiadu wkrótce.
profil FB zespołu: TUTAJ