Od wielu miesięcy było już wiadomo, że Summer Riot będzie najwiekszym wydarzeniem punkowo-hardcorowym w Polsce na przestrzeni ostatnich kilku lat. Na rozmaitych forach panował spory ból dupy ze strony „apolitycznych” (czytaj: prawicowych) oiówców, którzy strasznie chcieli zobaczyć na żywo Cock Sparrer, ale płakali, że koncert organizowany jest przez „lewaków”. Nikomu z naszej ekipy to oczywiście nie przeszkadzało, wręcz odwrotnie. ;)
Sam teren festiwalu był super- bardzo blisko od centrum Czerska czy też zamku, duże pole, wystarczająco miejsca na namioty i na parking, duża część koncertowa, a do tego nawet krany i prysznice, co było zdecydowanym plusem. Bez zbytniego rozpisywania się o infrastrukturze imprezy mogę tylko powiedzieć, że było nieźle. Zaopatrzenie w jedzenie też dobrze, przynajmniej wegetariańskie, bo mięsnego nie próbowałem. Na miejscu były też dystrybucje- nie w jakiejść niesamowitej ilości, ale jeśli ktoś chciał sobie kupic jakieś fanty, czy też przywieźć coś okolicznościowego z festiwalu, to miał skąd. Nie mogło oczywiście zabraknąć stoiska 161 crew, które choć dosyć skromne, to cieszyło się sporym zainteresowaniem. Od początku było już sporo osób w antyfaszystowskich koszulkach, czy to 161 crew, czy to bardziej ogólnych, była też spora ekipa ludzi z MTZ RIPO/Partizana Minsk, również ze swoim stoiskiem z wlepkami i koszulkami. Wszystko to razem z naszą nową flagą wprowadzało bardzo miły klimat i nawet jeśli jakimś małorolnym oiowcom się to nie podobało, to mieli wystarczająco dużo rozsądku, żeby o tym głośno nie mówić.
Pierwszy dzień to głównie hardcory, czyli niespecjalnie mój klimat. Dzień był strasznie gorący, co nie sprzyjało schodzeniu się ludzi pod scenę. Jako, że nie jestem wielkim fanem tego typu muzyki, to nie będę specjalnie oceniał jak kto zagrał, ale znajomym większość się spodobało. Mi osobiście podszedł zespoł Molly Malones grający na początku i prezentujący melodyjną, łatwo wpadającą w ucho muzykę do tego z akordeonem, co dla mnie zawsze jest plusem już na starcie. W międzyczasie usłyszałem przemowę ze sceny którejść z zagranicznych kapel o ty, że na scenie hardcore nie ma miejsca na gówna typu white power itd., co pomimo mojego braku zainteresowania tą muzyką od razu nastawia mnie pozytywnie do kapeli. Dobry przekaz zawsze dobry. :) Na chwilę wpadłem do części koncertowej gdy grało Sick of It All- moim zdaniem występ na wysokim poziomie, publika bawiła się bardzo dobrze z tego co widziałem. Później jeszcze Dezerter- również na plus, nadal grają na wysokim poziomie, szkoda tylko, że problemy z agregatem skróciły ich koncert o kilka kawałków, bo było naprawdę bardzo miło.
Dzień drugi zapowiadał się ciekawiej muzycznie, przynajmniej jak dla mnie. Na sam początek dnia nastapił zabawny incydent, kiedy znaleziono na terenie festiwalu jakiegoś zagubionego pana z wisiorkiem z krzyżem celtyckim (plus bardzo old schoolowym ubiorem typu glany z białymi sznurówkami etc). Wytłumaczono mu, że nie jest mile widziany, pozbawiono obraźliwej biżuterii i poproszono o opuszczenie festiwalu. Pan bardzo się awanturował, ale w końcu przekonały go argumenty jednego z obecnych przy dyskusji antyfaszystów. Wspomniany pan narodowiec zaczął dzwonić… na policję! Wąsy miały widać co innego do roboty, niż szukanie zaginionego wisiorka na festiwalu, za to nacjonalistycznego konfidenta opuścili, wyzywając wcześniej od frajerów, nawet koledzy, którzy parenaście minut wczesniej za nim się wstawiali.
Niestety nie zobaczyłem pierwszych kilku kapel, więc nie jestem w stanie na ich temat nic powiedzieć. Jak zwykle na świetnym poziomie zagrali koledzy z Grodna czyli Mister X. Szkoda, że tak krótko, ale grafik był bezlitosny. Po nich gwiazda dnia ;) czyli Anemia 77. Prosty, bezkompromisowy, a przede wszystkim antyfaszystowski punk z Białegostoku, kapela w prawilnych koszulkach, było git. Grali parę nowych kawałków i na szczęście mimo poganiania wcisnęli „Glizdy”. Pod sceną dobra zabawa, mimo że tak jak pierwszego dnia z powodu gorąca dużo ludzi nie opuszczało cienia drzew czy też stoisk z piwem.
Z innych rzeczy pierwszy raz widziałem francuskich skinów z Lion’s Law. Muzycznie naprawdę dobrze, podobało mi się, ale teksty trochę nudne. Ja rozumiem, że oi i te sprawy, ale ile można śpiewać kawałków o tym, że się lubi piwo albo ma się na wszystko wyjebane? Saints’n’Sinners usłyszałem tylko przez moment, ale również przyzwoicie. Analogsi zagrali ok, ale denerwowały mnie momentami jakieś takie dziwne, rockowy przyśpiewki wokalisty. To chyba już nie mój klimat, chociaż stare kawałki nadal na plus. TZN Xenna mnie osobiście rozczarowała – jakoś nie było w tym żadnego polotu. Gwiazda wieczoru czyli Cock Sparrer nigdy nie był jakimś tam moim ulubionym zespołem, ale pod scena widać było, że większość osób przyjechało, żeby ich zobaczyć, więc zabawa była na maxa, a dziadki grały bardzo dobrze i z wykopem, więc nie było lipy. Impreza zakończyła się występem Podwórkowych Chuliganów, którzy zagrali bardzo dobrze, wszystkie stare przeboje brzmiały jak dawniej.
Obyło się bez wiekszych incydentów, oprócz kilku spin z jakimiś małorolnymi oiowcami. Pan chodzący w koszulce Thor Steinar po festiwalu został przez załogę poproszony o jej zmianę, do czego bardzo szybko się zastosował. Ogólnie festiwal bardzo na plus, szacun dla ekipy organizacyjnej za zapewnienie nam imprezy na takim poziomie i oby odbył się znowu za rok.