Prezentujemy kolejne tłumaczenie z Avtonom.org na temat wojny w Ukrainie. Tym razem atykuł analizuje możliwy rozwój sytuacji w Europie Wschodniej po wojnie ( w której przegrana Rosji wedle piszącego jest pewna).
W Ukrainie
Najgorszą rzeczą, jaką Putin zrobił dla Ukrainy, jest pogodzenie władz z narodem. Z obiektu powszechnej krytyki prezydent przeistoczył się w ukraińskiego de Gaulle’a. Minister spraw wewnętrznych chce się oddać w ręce Rosjan w zamian za wypuszczenie cywilów z oblężonego miasta i zostaje bohaterem narodowym. Cała ludność Ukrainy, od bezdomnego do oligarchy, jednoczy się we wspólnej walce. Tak jak w ZSRR w 1941 roku, kiedy Stalin nazwał wszystkich „braćmi i siostrami”, a ludzie uwierzyli w jego szczerość.
Jeśli tamta wojna była wojną ojczyźnianą dla ZSRR, to ta stała się wojną ojczyźnianą dla Ukrainy. Charków i Mariupol były wówczas postrzegane jak Stalingrad, Leningrad czy Twierdza Brzeska. Pamiętasz, jak Wysocki śpiewał o blokadzie Leningradu? „Wszyscy głodowali, nawet prokurator”. Niestety, nie wszyscy głodowali, a żaden z najwyższych urzędników nie zmarł tam na dystrofię. W pamięci ludzi pozostaje to, co śpiewał poeta. To samo będzie się mówiło i śpiewało o Mariupolu czy Charkowie.
A kiedy wojna się skończy, winą za wszystkie trudności obarczy się właśnie ją. Głodnych i bezdomnych uspokoi fakt, że zwyciężyli. A społeczny Majdan, który powoli rodził się w Ukrainie, zostanie odłożony na długo.
Taka sytuacja miała już miejsce po Krymnaszu. Na Majdanie wiele osób mówiło, że po Janukowyczu trzeba będzie zająć się oligarchami. Po Krymnaszu o tym zapomniano. Nie czas na to, ojczyzna w niebezpieczeństwie. Teraz sytuacja się powtarza, ale jest znacznie ostrzejsza.
Prawdę mówiąc, nie zniknęły sprzeczności między władzą a ludem, różnice interesów i celów między górą a dołem. W obwodzie połtawskim, jeśli się nie mylę, mieszkańcom wsi skonfiskowano… 11 rosyjskich czołgów (porzuconych przez Rosjan). To znaczy, mieszkańcy wsi mieli zamiar orać na tych czołgach lub używać ich jako traktorów, a armia je skonfiskowała. Jednak do tej pory takie sprzeczności były rozstrzygane na korzyść władz. W imię wspólnego zwycięstwa.
Ukraina zawsze była dobra właśnie w tym, że normalną koleją rzeczy było pozbyć się władcy, który rozczarował poddanych. W Ukrainie zawsze było to regułą. To odróżniało ją od Moskwy, gdzie osoba cara była święta. Wyjątkiem była Wielka Smuta, której kres położyli kupiec Minin i książę Pożarski. Ta ukraińska tradycja sięga co najmniej czasów kozackich. Ilu ukraińskich kozackich atamanów zapłaciło swoim stanowiskiem, a czasem życiem, za „niepopularne działania”! Nie wiem, czy ta tradycja utrzyma się i teraz.
Możliwe, że tak się stanie. Z armią rosyjską walczy nie tylko regularne wojsko, ale także jednostki obrony terytorialnej. To znaczy zwykli ludzie, którzy teraz mają broń i mogą ją zatrzymać. Będą czuli się zaangażowani w zwycięstwo i będą domagali się szacunku ze strony władz. Nie można ich po prostu rozproszyć w obozach, jak to zrobił Stalin z żołnierzami frontowymi. Ale może im zamącić w głowach, przekierowując ich gniew z siebie na wroga zewnętrznego. Zwłaszcza jeśli Federacja Rosyjska zostanie pokonana, ale nie zlikwidowana. Nie mówiąc już o tym, że wszystko to będzie się działo po zwycięstwie. Zanim to jednak nastąpi, wybuchnie święta wojna, w której naród i partia będą jednym. W tym przypadku naród i rząd.
W Białorusi
Jeśli w Ukrainie wojna pogodziła władzę z narodem, a ściślej mówiąc, naród z władzą, to w Białorusi — wręcz przeciwnie. Łukaszenko nie jest skory do wojny. W rzeczywistości nie chce się angażować w tę rozgrywkę. Zostaje jednak zmuszony do wzięcia w niej udziału choćby przez udostępnienie Putinowi swojego terytorium, przez które będzie mogła przejść armia. Otwarta pozostaje też kwestia udziału białoruskiej armii w wojnie.
Naród nie chce wojny z Ukrainą. A nawet organizują sabotaż na kolei. Co więcej, białoruscy ochotnicy już walczą po stronie Ukrainy, w wydzielonej jednostce. Nie ulega wątpliwości, że w przyszłości stanie się ona trzonem armii antyłukaszenkowskiej. A po czyjej stronie znajdzie się sympatia większości Białorusinów w wojnie zwolenników i przeciwników Łukaszenki, można sobie wyobrazić. A ponieważ Zachód nie uznaje Łukaszenki za prawowitego prezydenta, należy założyć, że armii antyłukaszenkowskiej zabraknie żywności, sprzętu ani broni. I ma największe szanse na zwycięstwo. Pozostaje pytanie, co będzie potem w Białorusi.
Białoruscy liberałowie pokazali, jak są bezwartościowi, rujnując protesty w 2020 roku. To jednak najprawdopodobniej nie przeszkodzi im w udawaniu zwycięstwa („Zaoraliśmy!”) i zgłaszaniu pretensji do władzy. Tym bardziej że zbiorowy Zachód będzie po ich stronie.
W Białorusi praktycznie nie ma leninistów. Ich niszę zajął sam Łukaszenko, który obiecał zachowanie państwa socjalnego w zamian za posłuszeństwo. Klasyczni nacjonaliści też są tam słabi — Łukaszenko uważał ich za swoich głównych wrogów i dlatego tłumił wszystko, co było związane z białoruską kulturą. Z drugiej strony istnieją anarcho-nacjonaliści. Trudno mi jednak ocenić, jak są silni.
Tymczasem w Białorusi, aż do wydarzeń w 2020 roku, istniał dość silny konwencjonalny ruch anarchistyczny. W przeciwieństwie do liberałów, anarchiści nie składali kwiatów policjantom i nie namawiali innych do tego samego. Nic dziwnego, że wielu z nich trafiło za kratki. Ale i tak, jak rozumiem, w białoruskim oddziale walczącym w Ukrainie jest całkiem sporo anarchistów. Przynajmniej tak wynika ze zdjęć. O ile więc władze ukraińskie lub białoruska opozycja ich nie „utylizują” (a najprawdopodobniej władze ukraińskie nie będą tego potrzebować, a białoruska opozycja po prostu nie może, zanim nie wygra), anarchiści mogą stać się bardzo konkretną niezależną siłą w Białorusi po pokonaniu Łukiego.
W Rosji
Najgorsza sytuacja panuje w Federacji Rosyjskiej. Najbardziej aktywna, zdolna i wykształcona część społeczeństwa ucieka za granicę lub zostaje zmieciona przez wojnę. Część żołnierzy, którzy poddali się Ukraińcom, przeszła na stronę Ukrainy i zamierza walczyć po jej stronie. Jednak tych ludzi jest zbyt mało, by mogli wkroczyć do Moskwy jako wyzwoliciele Rosji. Najbardziej mogą liczyć na to, że po pokonaniu Federacji Rosyjskiej jej rząd zgodzi się na ich powrót do kraju nie jako cudzoziemców i zdrajców narodowych, ale jako pełnoprawnych obywateli. Może nawet szczególnie szanowanych, ale nic więcej.
Co prawda, jeśli wierzyć Łatyninie, istnieje projekt łączenia rosyjskich emigrantów w sieć, ale co się za nim kryje i do czego doprowadzi, jeszcze nie wiadomo. Fakt, że darwinistka społeczna Łatynina pokłada w tym nadzieje, wywołuje raczej niepokój niż nadzieję u zwolenników sprawiedliwości społecznej.
W dzisiejszej Rosji, z jej monarchistycznymi tradycjami, jakakolwiek walka z obecną władzą jest silnie kojarzona z Nawalnym i liberałami, na których najprawdopodobniej postawi tak jak kiedyś Jelcyn. Może to doprowadzić do powtórzenia się najpierw epoki Jelcyna, a potem Putina. Przypomnę, że to Jelcyn i jego liberalna świta najpierw zrujnowali i ograbili naród rosyjski, a następnie zainstalowali Putina, aby strzegł tego łupu.
Oznacza to również, że to właśnie liberałowie są bezpośrednio odpowiedzialni za dojście Putina do władzy i wszystkie jego wybryki. Są jednak zdeterminowani, by zrzucić winę na zwykłych ludzi i zmusić ich do zapłacenia rachunku, jaki Zachód nałoży na pokonaną Rosję.
I o ile w dzikich latach 90. rosyjskich biznesmenów przed kolejną rewolucją uratowały gangsterskie porachunki, które zmiażdżyły znaczną część aktywnej zawodowo ludności (i to nie najgorszą, bo w takich porachunkach ginęli przede wszystkim ci, w których pozostały resztki człowieczeństwa, a przetrwali najgorsi łajdacy), to teraz zostanie ona zmiażdżona na wojnie (i w podobnych porachunkach po niej, kiedy z frontów wrócą żołnierze nawykli do rabowania i zabijania).
Wkrótce, o ile z pomocą narodowi rosyjskiemu nie przyjdzie jakiś czarny łabędź, Federacja Rosyjska powtórzy trzy dekady z okresu Jelcyna i Putina, po czym kraj najprawdopodobniej wymrze, z wyjątkiem Moskwy i kilku innych regionów, które będą cieszyć się „kwitnącą gospodarką” z dwunastogodzinnym dniem pracy dla zwykłych ludzi oraz elitarnymi restauracjami i domami publicznymi dla oligarchów.
Możliwy rozpad
Takim czarnym łabędziem może być m.in. podział kraju na regiony. Czego, nawiasem mówiąc, nie chcą ani rosyjscy liberałowie, ani Zachód, bo wtedy nie byłoby wiadomo, od kogo wziąć reparacje. W istocie niechęć do płacenia (także w sensie dosłownym) za wybryki centrum może być jedną z przyczyn secesji tych czy innych regionów. Obecnie taki podział jest niemożliwy, choćby dlatego, że zostanie szybko stłumiony przez armię federalną, której region po prostu nie będzie miał się czym przeciwstawić. Jednak po klęsce Rosji sytuacja mogłaby się zmienić, armia federalna zostałaby osłabiona, a regiony otrzymałyby własne, lokalne formacje.
Jeśli państwo się załamie, załamie się również jednolity łańcuch kontroli i nikt nie będzie mógł narzucić swojego modelu gospodarki całemu krajowi, od Bałtyku po Wyspy Kurylskie, jak to miało miejsce w Rosji (należy pamiętać, że jedną z przyczyn, jeśli nie główną, pierwszej wojny czeczeńskiej było odrzucenie przez Czeczenię modelu prywatyzacji Gajdara-Czubajsa). Mówiliśmy już o szansach na uniknięcie spłaty reparacji (które będą próbowali zrzucić na zwykłych ludzi, a nie biznesmenów i urzędników). Wreszcie dezintegracja umożliwi rewolucjonistom i wichrzycielom ucieczkę przed prześladowaniami władz, jeśli zajdzie taka potrzeba, po prostu przenosząc się do sąsiedniego regionu, a jeśli zajdzie taka potrzeba — zgromadzenie się wszystkich w jednym miejscu, tak jak aktywiści z różnych krajów zebrali się na Majdanie.
Wszystko to jednak będzie możliwe tylko wtedy, gdy upadek nastąpi w wersji latynoamerykańskiej, w której wszyscy mieszkańcy byłej prowincji (której granice nie pokrywają się z granicami etnicznymi) mają równe prawa, niezależnie od języka i pochodzenia, a nie w wersji afrykańskiej, w której członkowie jednej grupy etnicznej uważają nowe państwo za swoje, podczas gdy wszyscy pozostali mieszkańcy są w najlepszym wypadku asymilowani, w najgorszym — unicestwiani, a najczęściej po prostu zamieniani w obywateli drugiej kategorii. W scenariuszu afrykańskim zamiast walki społecznej dojdzie do konfrontacji między grupami etnicznymi.
Secesja Ukrainy odbyła się kiedyś według wariantu latynoamerykańskiego, a we współczesnej Ukrainie jest wiele osób o nazwiskach rosyjskich, żydowskich, a nawet ormiańskich, tak jak wśród żołnierzy armii rosyjskiej, którzy najechali Ukrainę — Ukraińców, przy czym dyskryminacja Iwanowów i Koganów w Ukrainie istnieje tylko w rozbuchanej wyobraźni słuchaczy Sołowjowa i Simoniana. Jednak secesja Czeczenii była procesem afrykańskim — z dyskryminacją ze strony samych Czeczenów spotykali się nie tylko Rosjanie, ale także przedstawiciele innych grup etnicznych. Obecnie trudno powiedzieć, który z wariantów zostanie zrealizowany w przypadku upadku Federacji Rosyjskiej.
Zapewne będzie to zależało od wielu czynników, w tym od nas samych, choć niestety nie tylko.