Artykuł na temat Czerwonych Kosynierów początkowo pojawił się na stronie Lewicowo.pl. Z racji na wagę tekstu zdecydowaliśmy się go przedrukować na naszej stronie, aby udostępnić szerszemu gronu potencjalnych zainteresowanych. Udział ruchu lewicowego i anarchistycznego w wojnie obronnej i późniejszym ruchu oporu jest często pomijany, albo umniejszany, więc tego typu artykuły są bardzo ważne.
Wstęp
Historia Polskiej Partii Socjalistycznej okresu II wojny światowej (jak również okresów wcześniejszych) podlegała ustawicznemu fałszowaniu i zniekształcaniu. To, co było wygodne dla władz PRL, jak Robotnicze Bataliony Obrony Warszawy czy też Czerwoni Kosynierzy eksponowano jako wspólne dzieło działaczy komunistycznych i socjalistów (oczywiście tylko tych lewicowych). I tylko w takim stopniu, w jakim było wygodne. Brak własnych tradycji i dokonań niepodległościowych protoplastów Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej powodował, że albo nadmiernie eksponowano nieliczne przykłady (m.in. żołnierska śmierć Mariana Buczka) lub bezwzględnie fałszowano czy kradziono tradycje Polskiej Partii Socjalistycznej. Tak było z nazwą „Gwardia Ludowa”, która była nazwą oddziałów wojskowych Ruchu Mas Pracujących Polski „Wolność Równość Niepodległość” (pod tą nazwą działała od 1939 do 1944 PPS). Oddziały GL liczące ponad 40 tys. żołnierzy zostały włączone w skład Armii Krajowej stanowiąc blisko 10% jej stanu. Tymczasem w historiografii głucho na ten temat. Nieliczne teksty z okresu PRL zaledwie marginesowo wspominają o tej formacji. Tymczasem powstała marcu 1942 r. komunistyczna „Gwardia Ludowa” PPR – w świadomy sposób kradnąca nazwę oddziałom PPS, obrosła w okresie PRL olbrzymią literaturą, która przesłoniła istnienie oddziałów PPS. To samo dotyczy udziału socjalistów w Powstaniu Warszawskim. Pięć batalionów Oddziałów Wojskowych PPS, batalionu Milicji PPS nie znalazło specjalnego uznania w dotychczasowej historiografii (z wyjątkiem oddziałów żoliborskich). Jak widać, wiele jest do zrobienia na rzecz przywrócenia pamięci. I nie jest to bynajmniej kwestia Instytutu Pamięci Narodowej, a raczej różnych domorosłych historyków. Gdy w 2006 r. w Lublinie któryś z polityków rzucił hasło zmiany patrona jednej z ulic: Stefana Okrzei, jedna z takich „historyczek” poparła tę inicjatywę, stwierdzając: „Kontrowersyjna jest postać Okrzei. Dziś próbuje się go wybielić, ale pamiętajmy, że w PRL uważano go za świetnego komunistę. Dzisiejsze organizacje postkomunistyczne mówią zaś o nim, jako o swoim ideowym przodku”. Czyli fakt wykorzystywania danej postaci, wydarzenia lub organizacji, przez propagandę PRL , jest wystarczającym powodem, aby uznać ją, za co najmniej kontrowersyjną, lub nawet za niesłuszną. Dokładnie z tą samą sytuacją mamy do czynienia z historią Czerwonych kosynierów z Gdyni.
W tym przypadku, rzeczywistość miesza się bowiem z legendą. Fakty z propagandą komunistyczną, a niechęć do wszystkiego, co „czerwone” z odróżnieniem tego, co było niepodległościowym socjalizmem. Do tego zamieszania – jeśli nie nazwać tego po prostu fałszowaniem historii – wydatnie przyczynił się Kazimierz Rusinek, przed wojną wybitny działacz Polskiej Partii Socjalistycznej i członek Rady Naczelnej PPS wybrany na ostatnim XXIV Kongresie w 1937 r. Twórca oddziałów robotniczych we wrześniu 1939 r., po wojnie stał się komunistycznym dygnitarzem, działaczem kombatanckim oceniającym w historii co słuszne, a co niesłuszne. Stał się również strażnikiem i zarazem cenzorem legendy Czerwonych Kosynierów lub jak kto woli Kosynierów Gdyńskich.
Problem w tym, że Czerwoni Kosynierzy nie stanowili tylko wymysłu komunistycznej propagandy. To prawda, że owa propaganda zrobiła wszystko, aby zohydzić i zniekształcić historię. Kosynierom, a Rusinkowi w szczególności przypisywano coraz bardziej bohaterskie czyny, omal nie kierowanie obroną wybrzeża. Tymczasem były to oddziały niewielkie w stosunku do ogółu obrońców, co wcale nie pomniejsza ich bohaterstwa. Nadmierne eksponowanie tego oddziału powodowało – co zrozumiałe – niechęć innych uczestników obrony Gdyni i Oksywia. Tymczasem jak pisze emigracyjny autor – a zarazem były kosynier demaskujący kłamstwa propagandowe – „Bo z tego, co zrobił nie ma powodu Rusinek się wstydzić, chodzi jednak o wymiar swojego wkładu pracy i poświęcenia”.
Nazwa „Czerwoni kosynierzy” oczywiście ma wymiar czysto symboliczny. Nazwa ta faktycznie nie była wówczas używana jako nazwa własna oddziałów kosynierskich. Miała raczej podkreślić PPS-owski charakter oddziałów. Pojawiła się w odezwie Komendy Drużyn Robotniczych przy PPS 9 września 1939 r. Dla porządku należy dodać, że nie funkcjonowała również nazwa „Kosynierzy Gdyńscy”. Byli to po prostu „kosynierzy”. Nazwa kosynierów – notabene niesłusznie – rozciągnięta została na większość oddziałów ochotniczych, organizowanych przez różne środowiska.
Dzisiaj trwa takie zamieszanie, że gwoli upamiętnienia mamy zarówno ulice „Kosynierów Gdyńskich” (Gdańsk, Szczecin, Wrocław, Łódź, Elbląg, Gorzów Wielkopolski, Grudziądz, Rawicz, Police, Kartuzy) jak i ulice „Czerwonych kosynierów” (Płock, Ustka, Ostrów Wielkopolski, Kalisz).
Niniejsza publikacja nie rości sobie ambicji opisania całokształtu problemu. Wymagałaby ona na nowo przeanalizowania archiwów i szerszej kwerendy. Ma ona jedynie na celu jedynie próbę przedstawienia faktów, które powinny bronić się same. Zarysowuje generalnie kwestię ochotników, ale opis skupiony jest na tych oddziałach, które przeszły do historii jako kosynierzy, dlatego też nie są tu omówione szczegółowo wszystkie oddziały ochotnicze.
Niestety z uwagi na brak jakiejkolwiek dokumentacji historia opiera się na relacjach, które oprócz przekłamań, o których była mowa wcześniej obciążone są brakiem precyzji związanej z upływem czasu. Dlatego też publikacja stanowi jedynie to, co zostało zachowane w pamięci i zweryfikowane przez niektóre źródła. W szczególności oparte jest na dwóch fundamentalnych tomach wspomnień opracowanych przez Wacława Tyma i Andrzeja Rzepniewskiego, „Gdynia 1939”, oraz „Oksywie 1939”. Publikacja nie ma również zamiaru pomniejszać bohaterstwa i trudu bojowego żołnierzy i oficerów Morskich Pułków Strzelców, batalionów Obrony Narodowej i innych oddziałów wojskowych, bowiem to na nich spoczywała obrona wybrzeża morskiego, Gdyni i Oksywia. Oddziały ochotnicze, w tym oddziały kosynierskie stanowiły tylko niewielką – ale jednak trzeba przyznać istotną dla potomności – część walczących oddziałów polskich.
Mimo to, jestem przekonany, że publikacja ta oddaje zobiektywizowany obraz działań Kosynierów gdyńskich, którzy w tradycji niepodległościowych socjalistów zawsze pozostaną Czerwonymi kosynierami, niezależnie od tego, jak wymachiwano nazwą tą w okresie PRL, oraz niezależnie od tego, jak ośmieszana jest obecnie. I.
I. Socjaliści w Gdyni przed wojną
Prof. Andrzej Garlicki w swej ostatniej książce „Piękne lata trzydzieste” , przypomina, że Antoni Słonimski w zamieszczonej 9 czerwca 1929 r. w „Wiadomościach Literackich” Kronice tygodniowej, proponował, aby każdy sąd krytyczny dotyczący aktualnej rzeczywistości opatrywać pięcioma literami: „m. ż. g .s. r.”, które oznaczały: „mimo że Gdynia się rozbudowuje”. I rzeczywiście, działało to na wyobraźnię, nawet w dzisiejszych czasach. Ustawa z dnia 23 września 1922 r. o budowie portu w Gdyni dała niespotykane owoce. Był to wysiłek, o jakim do dzisiaj mogłyby pomarzyć władze państwowe.
Już 10 lutego 1926 r. Gdynia otrzymała prawa miejskie. Liczyła wówczas 12 tys. mieszkańców. Plan zabudowy przewidywał zabudowę dla 60 ty. mieszkańców. Tymczasem w maju 1936 r. miasto liczyło 83 tys. mieszkańców, a w grudniu tego samego roku – 102 tys., zaś w 1939 r. miasto liczyło już 127 tys. mieszkańców. Gwałtowny wzrost liczby mieszkańców spowodowany był napływem rąk do pracy z całego prawie kraju. Miasto stanowiło najbardziej chłonny rynek pracy w Polsce. Tak duża ilość napływających pracowników powodowała powstawanie licznych problemów społecznych.
Według danych Spisu dla Miasta Gdyni w 1936 r. w mieście było ok. 2500 substandardowych bud mieszkalnych, co stanowiło. 37% ogółu budynków mieszkalnych. Szacuje się, że w tych stale rozrastających się skupiskach biedy mieszkało ok. 30% całej populacji Gdyni. Do wybuchu wojny liczba budynków substandardowych jeszcze wzrosła do ok. 2700. Powstały wówczas bieda-osiedla, o niezwykle oryginalnych nazwach „Meksyk”, „Stara Warszawa”, „Wzgórze Bernarda”, „Budapeszt”, „Pekin”, „Drewniana Warszawa”.
Organizacja Polskiej Partii Socjalistycznej w Gdyni powstała w październiku 1927 r. a jej tymczasowy Zarząd stanowili: Urban Zielonka (przewodniczący), Ignacy Tyliński, Franciszek Świetlik. W wyborach parlamentarnych w 1928 r. Lista PPS w okręgu 29 uzyskała łącznie 12890 głosów, co stanowiło 9,07%, zaś w powiecie wejherowskim (morskim), do którego należała Gdynia, uzyskała zaledwie 824 głosy, co stanowiło 4,42%. Spowodowało to zanik organizacji. Ponownie PPS wznowiła działalność na początku 1930 r. Komitet organizacyjny PPS w Gdyni tworzyli wówczas: Edmund Guziałek ze Związku Zawodowego Transportowców, Teodor Zieliński ze Związku Zawodowego Robotników Budowlanych i Stefan Werner. Organizacja początkowo była dość kadrowa, nie przekraczała 50 członków. Wskutek rozbieżności co do stosowania akcji strajkowej w rokowaniach zbiorowych, doszło do sporu pomiędzy Guziałkiem i Zielińskim, co zaowocowało rozbiciem organizacji. Guziałek stanął na czele odrębnego Komitetu Marynarzy PPS. W lipcu 1932 r. wskutek osobistej interwencji sekretarza generalnego CKW PPS Kazimierza Pużaka ponownie doszło do utworzenia jednolitego Komitetu Miejscowego PPS. Przewodniczącym komitetu został Jan Kuc, wiceprzewodniczącym Edmund Guziałek, a skarbnikiem Teodor Zieliński.
W wyborach samorządowych w marcu 1933 r. PPS uzyskała 2 mandaty (Wiktor Wieruszowski, Teodor Zieliński), wobec 5 mandatów BBWR i 3 mandatów SN.
Guziałek w sierpniu i wrześniu 1932 r. był organizatorem strajku w porcie gdyńskim. Strajki objęły statki „Kraków”, „Robur IV”, „Warszawa”, „Lublin”. Za organizację strajku został aresztowany na dziewięć miesięcy. Po kolejnym aresztowaniu go sierpniu 1933 r. i maju 1934 r. Związek Zawodowy Transportowców, zaproponował mu wyjazd do Wina. Opuścił Gdynię w sierpniu 1934 r. W 1935 r. na teren Gdyni przybył natomiast Kazimierz Rusinek, który został sekretarzem komitetu, a w 1937 r. objął kierowanie gdyńską organizacją PPS. Pełnił też funkcję wiceprzewodniczącego ZG Związku Zawodowego Transportowców. Nie ulega wątpliwości, że był zdolnym działaczem politycznym. Działacz związkowy w przemyśle chemicznym i publicysta już od 1925 roku. Od 1930 przenosi się do Grudziądza. Aresztowany w czasie wspólnego wiecu 14 września 1930 PPS z Narodową Partią Robotniczą w Toruniu, gdzie doszło do starć z policją i masowych aresztowań. 14 września 1930 skazany za utworzenie oddziału Milicji PPS na 6 miesięcy więzienia w zawieszeniu na 3 lata. Potem w Poznaniu zakłada pismo „Walka Ludu” i znów aresztowany za podburzanie do strajku w zakładach PePeGie. Jego przyjazd do Gdyni zdynamizował działalność socjalistów. W czasie narastającego kryzysu, wynika, że był dość aktywny w działaniach na rzecz spraw rozwiązywania problemów pracowniczych, których pojawiało się coraz więcej.
Według Komisarza Rządu Franciszka Sokoła, od 1937 r. tempo inwestycji zaczęło słabnąć i pojawiły się symptomy tzw. kryzysu gdyńskiego. Raptownie wzrosło bezrobocie. W 1936 liczba osób nie posiadających zatrudnienia wynosiła 10 tys., czyli z członkami rodzin około 30 tys. Spowodowało to wzrost nastrojów opozycyjnych i wzrost popularności organizacji lewicowych. Związki zawodowe należące do Komisji Centralnej Związków Zawodowych, (w której wpływy miała PPS) liczyły w mieście 3278 członków, w tym Związek Zawodowy Transportowców liczył 1507 członków (948 pracowników portowych i 559 marynarzy). Według innych danych, Związek Zawodowy Robotników Budowlanych w lutym 1939 r. liczył 1500 członków, zaś Związek Zawodowy Transportowców w 1936 r. liczył 1070 związkowców (na 2700 zatrudnionych portowców), a w 1937 już 1600 związkowców.
Pierwszomajowe demonstracje gromadziły blisko 12 tys. ludzi w 1936 i 1937 r. Na wiecu 1 maja w 1938 r., który zgromadził ponad 15000, przemawiali: Otto Pehr i Kazimierz Rusinek. Istotnym elementem wzmacniającym organizację gdyńską było wejście do Rady Naczelnej PPS na XXIV Kongresie PPS, w lutym 1937 r. Otto Pehra oraz Kazimierza Rusinka.
Obok organizacji PPS liczącej ok. 70-100 członków, funkcjonował na ul. Morskiej 96 Oddział Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego im. Ignacego Daszyńskiego, powstawał też w Orłowie oddział im. Bolesława Limanowskiego.
W mieście (oraz we Władysławowie) zorganizowano ostatni przed wojną ogólnopolski VIII Zjazd Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego we wrześniu 1938 r. Ożywiło to działalność społeczną, powstał Teatr Robotniczy przy Oddziale TUR, Czerwone Harcerstwo. Utworzono oddziały milicyjne – Akcję Socjalistyczna (liczącą 150 członków), na której czele stali Leon Klaman i Jan Tyburski.
Apogeum wzrostu popularności socjalistów przypadło na wybory samorządowe przeprowadzane w końcu 1938 i początku 1939 r., w których PPS odniosła spory sukces na terenie kraju. PPS w 160 miastach uzyskała 26,8% i ponad 1000 mandatów. Bezwzględną większość, uzyskały listy PPS w Sosnowcu, Radomiu, Borysławiu, Dąbrowie Górniczej, oraz wraz z partiami Bund lub Poalej Syjon w: Łodzi, Piotrkowie, Włocławku, Grodnie, Tarnowie, Siedlcach, Płocku, Nowym Sączu i Zamościu.
W wyborach samorządowych przeprowadzanych w Gdyni w lutym 1939 r. na 32 mandaty, 15 z nich, zdobyła lista nr 2 Polskiej Partii Socjalistycznej i klasowych związków zawodowych (m.in. w Okręgu V Grabówek zdobyto wszystkie 3 mandaty, oraz większość w okręgach: III Orłowo-Kack i VI Chylonia): 12 mandatów zdobyło Stronnictwo Narodowe, zaś rządowy Obóz Zjednoczenia Narodowego zaledwie 5 mandatów. Był to olbrzymi sukces polityczny organizacji gdyńskiej. Trzeba pamiętać, że walka była zażarta. Dzień przed wyborami endecka gazeta podała, że Radio Mińsk z zza rosyjskiej granicy nadało sygnał, aby wszyscy komuniści w Gdyni głosowali na listę PPS!
W marcu 1939 r. dokonano wyboru ostatniego przed wojną Komitetu Miejscowego PPS w składzie: Kazimierz Rusinek (przewodniczący), Henryk Zakrzewski, Alfred Jarecki, Piotr Kos, Bolesław Murawa, Leon Milian, Włodzimierz Kinowski. Jeszcze 25 kwietnia PPS zgromadził blisko 2,5 tysięczną manifestację na rzecz obrony ojczyzny, uczestniczył też aktywnie w kolejnych manifestacjach.
Tym samym możemy śmiało przyjąć założenie o silnej pozycji struktur PPS w Gdyni tuż przed wybuchem wojny. To stwierdzenie na wszelki wypadek, gdyby ktoś chciał się zapytać skąd się wzięli „czerwoni” w Gdyni od 1 września 1939 r. i czy ich aktywność nie była czczym wymysłem propagandowym.
II. Fakty o oddziałach kosynierów w obronie Gdyni
W 1939 r. przed wybuchem wojny, w środowiskach gdyńskich, przez dłuższy czas dyskutowano kwestię oddziałów ochotniczych. Sprawa ta była podnoszona z dwóch powodów. Pierwszym powodem, była niewątpliwie słabość oddziałów wojskowych broniących Wybrzeża. W składzie oddziałów lądowych obejmujących ok. 15 tys. znajdowały tylko dwa morskie pułki strzelców przekształcone z morskich batalionów strzelców (łącznie 4 bataliony), Morska Brygada Obrony Narodowej (cztery bataliony), morski dywizjon artylerii przeciwlotniczej, dwie kompanie saperów oddziały policji, straży granicznej.
Drugim powodem dyskusji o oddziałach ochotniczych, był patriotyczny entuzjazm gdyńskiego społeczeństwa. Wspominana była olbrzymia demonstracja, 25 sierpnia 1939 r. zwołana po niemieckiej prowokacji w Gdańsku. Na wiecu w imieniu PPS przemawiał Kazimierz Rusinek. Padło wówczas hasło „Idziemy na Gdańsk!”, a organizatorom z trudem udało się powstrzymać demonstrację, która rozeszła się dopiero po przemówieniu Komisarza Rządu Franciszka Sokoła.
Aktywność PPS i klasowych związków zawodowych obok Federacji Polskich Związków Ojczyzny wskazywana jest w wielu relacjach. PPS pomimo wyraźnie wrogiego stosunku do rządu w obliczu zajęła jednoznaczne stanowisko na rzecz obrony ojczyzny. W czasie 1 majowych akademii 1939 r. (demonstracji w tym roku nie organizowano) ślubowano: „członkowie PPS nie uchylą się od żadnej ofiary w obronie niepodległości i zawsze pozostaną wierni idei socjalizmu – najdumniejszej idei ludzkości”. Warto pamiętać, że PPS włączyła się w tym czasie również w zbiórkę na Fundusz Obrony Narodowej, szkolenie przeciwgazowe i przeciwlotnicze. We współpracy z Oddziałem II Sztabu Generalnego tworzono tajne bataliony dywersyjne „Baron-Berlin” i „Okrzeja-Odra”.
Ppłk Marian Hyla wspominał, że inicjatywa powołania oddziałów ochotniczych wyszła ze środowisk organizacji rezerwistów z poparciem płk Dąbka. Jednak adm. Unrug odniósł się dość chłodno do tej inicjatywy. Sprawa jednak nabrała przyspieszenia po rozdzieleniu Dowództwa Obrony Wybrzeża, na Dowództwo Morskiej Obrony Wybrzeża i Dowództwo Lądowej Obrony Wybrzeża oraz objęciem tej ostatniej przez płk Stanisława Dąbka.
Po uzgodnieniu z Dowództwem Okręgu Korpusu VIII w Toruniu oraz za zgodą Dowództwa Floty ustalono, że oddziały ochotnicze będą tworzone po ogłoszeniu mobilizacji.
Planowano wówczas utworzenie Morskiej Brygady Ochotniczej pod dowództwem ppłk st. sp. Mariana Hyli w składzie trzech batalionów:
- I batalionu ochotniczego – dowódca ppłk st. sp. Stanisław Wężyk;
- II batalionu ochotniczego – dowódca mjr st. sp. Stanisław Hochfeld;
- III batalionu ochotniczego – dowódca kpt. rez. Ludwik Synowiec.
Były to oczywiście bataliony istniejące wyłącznie na papierze. Istotnym problemem był jednak brak uzbrojenia, brakowało go już dla niektórych oddziałów obrony narodowej.
Dlatego też, początkowo po ogłoszeniu mobilizacji 24 sierpnia aż do pierwszych dni września skupiono się na działaniach obronnych, budowie umocnień. Ze środków Funduszu pracy, a następnie środków miejskich sfinansowano możliwość zorganizowania do prac nad umocnieniami ok. 2-2,5 tys. robotników. Powstanie oddziałów ochotniczych
Tymczasem, w momencie wybuchu wojny, ppłk Marian Hyla, zgodnie z poleceniem rozpoczął organizację oddziałów ochotników. Sztabem oddziałów ochotniczych kierował ppłk Hyla, szefem sztabu był kpt. Zieliński, kwatermistrzem mjr Marian Moszyński, a od 7 września kpt. Ludwik Synowiec. W skład sztabu wchodziła również komendantka Przysposobienia Wojskowego Kobiet Aurelia Łuszczkiewicz oraz adiutantka Dżennet Skibniewska.
W punkcie werbunkowym przy ul. Zgoda 4, już 1 września zebrało się ok. 1000 ludzi. Wiele osób stało po kilkanaście godzin czekając na przyjęcie. Do oddziałów ochotniczych zgłaszali się również oficerowie, którzy nie zdążyli do swoich przydziałowych oddziałów lub nie otrzymali swoich przydziałów. Kpt. Wacław Tym wspominał, iż w samej Gdyni w pierwszych dniach wojny zgłosiło się około 200 oficerów, którzy nie zdążyli wyjechać do swoich jednostek lub w ogóle nie otrzymali kart powołania. Jednym z tych oficerów był zapewne ppor. rez. Kazimierz Rusinek, który miał przydział do 2 pułku strzelców podhalańskich do Sanoka.
Rozpoczęto formowanie I gdyńskiego batalionu ochotniczego, na którego czele miał stanąć mjr Hochfeld, a kwatermistrzem kpt. rez. Józef Kössler. Ochotników umieszczano w Hotelu Turystycznym przy ul. Rybackiej. Komisarz Franciszek Sokół, jako pierwszych dowódców oddziałów ochotniczych wskazuje: ppłk Hylę, pułkownika Pieniążka, kmdr Jacynicza, mjr Hochfelda. Zdaniem kpt. Kösslera w skład batalionu wchodziły cztery kompanie.
Z kilkuset zebranych ludzi sformowano jedną umundurowaną i uzbrojoną w różnoraką – często nie nadającą się do użytku – broń kompanię ochotników. Dowództwo objął por. Wincenty Spyrlak. Kompania otrzymała rozkaz udania się do na południowy odcinek do Redłowa celem wsparcia 2 Morskiego Pułku Strzelców. Od 5 września kompania została podporządkowana II batalionowi 2 MPS mjr W. Skwarczyńskiego w odwodzie odcinka, jako osłona przeciwdesantowa. Od 6 września kompanię objął por. Włodzimierz Chmiela, następnie – prawdopodobnie po przejściu na Oksywie – por. Zdzisław Piegłowski.
1 września utworzono również prawdopodobnie drugą kompanię, dowodzoną przez por. Władysława Cieślaka, która jako nieuzbrojona została oddelegowana do dyspozycji płk. Dąbka. Kompania ta funkcjonowała początkowo przy 2 baterii przeciwlotniczej w Redłowie. Jednak w walkach nie brała udziału. Pozostałe dwie zalążkowe kompanie kwaterowały jedna na ul Świętojańskiej w budynkach ZUS, druga zaś na Wzgórzu Focha. Kpt. Kössler, który po odejściu mjr Hochfelda 4 września pozostał sam, zakwaterował ochotników w pustym hotelu przy pl. Kaszubskim.
Z ochotników pozostałych po odejściu pierwszych oddziałów, utworzono kompanię ochotników pod dowództwem kpt. Józefa Kösslera. W skład kompanii weszły pluton I – dowódca ppor. Kramkowski, pluton II – dowódca pchor. Krasucki oraz pluton III – ppor. Glibowski. Kompania ta nie wzięła udziału w walkach na przedpolach Gdyni i 12 września wieczorem przemaszerowała na Oksywie.
Osobno sformowała się Wejherowska Ochotnicza Kompania Harcerska, którą dowodził por. Ludwik Duljanowicz. Kompania licząca ok. 120 słabo uzbrojonych ochotników była odrębną inicjatywą przygotowywaną już w końcu sierpnia.
Pozostałe dwa bataliony – a raczej nieuzbrojonych ochotników umieszczono w domach Powszechnego Zakładu Ubezpieczeń Wzajemnych przy ul. Świętojańskiej. Jednak grupy te 4 września z powodu braku broni i wyposażenia zostały rozformowane.
Należy przeprowadzić pewne rozróżnienie odnośnie oddziałów ochotniczych z uwagi na ich organizację. Początkowo oddziały ochotnicze tworzone były w oparciu o cywilne struktury Przysposobienia Wojskowego. Jednak ich werbunek przerwano wobec braku uzbrojenia. Następne oddziały powstawały samorzutnie, przeważnie z oddziałów roboczych. Od Drużyn Robotniczych do oddziału kosynierów
Rozczarowanie ochotników spowodowane brakiem możliwości uzbrojenia oddziałów spowodowało, iż Dowództwo Lądowej Obrony Wybrzeża wskazało, jako pożądane działanie kopanie rowów strzeleckich na tyłach oddziałów [59]. Inicjatywę tę pochwyciła gdyńska PPS.
Komitet Miejscowy Polskiej Partii Socjalistycznej od pierwszych dni września, zorganizował robotników wykonujących prace umocnieniowe w bataliony pracy tworząc Komendę Drużyn Robotniczych, a ze środków miejskich zorganizował wyżywienie dla robotników i ich rodzin. Według Instytutu Historycznego im. Gen. Sikorskiego w Londynie – było to kilka lub kilkanaście oddziałów roboczych (w sile około jednej kompanii) sformowanych z inicjatywy organizacji społecznych i politycznych (zwłaszcza Polskiej Partii Socjalistycznej). Kopano rowy przeciwczołgowe między Grabówkiem i Gdynią a następnie pomiędzy Grabówkiem a Rumią. Według relacji Kazimierza Rusinka pracami saperskimi dowodził kpt. sap. Zbigniew Ratajski. Alfred Jarecki, wspomina o odezwie Rusinka: „Towarzysze! Zanim dostaniemy broń, dajmy osłonę naszym żołnierzom!”. We wspomnieniach Ks. Józefa Szarkowskiego, nauczyciela w Prywatnym Męskim Gimnazjum pojawia się opis tych działań: „Dużą rolę w akcji pomocniczej wojsku spełniają związki robotnicze z przywódcą K. Rusinkiem na czele. Ma on jakby swój sztab w blokach tzw. Spółdzielni Mieszkaniowej na Grabówku, obok mleczarni, w odległości kilkuset metrów od naszego liceum, mgr A. Babiński, jeden z kolegów, u którego bywam, mieszka w tych blokach. Dzięki temu obserwuję bezpośrednią akcję organizacyjną Rusinka, obecnie już ppor. wojsk polskich. W porozumieniu z dowództwem organizuje brygady pomocnicze a około 10 września formalne oddziały »Gdyńskich Kosynierów« wobec braku broni”.
Rzeczywiście początek działań Drużyn Robotniczych nazywanych w publikacji londyńskiego Instytutu Historycznego – oddziałami roboczymi polegał na kopaniu umocnień, rowów przeciwczołgowych. Ten aspekt działań spotykany jest najczęściej w relacjach, bowiem wzięło w nim największa ilość osób. Komisarz Sokół zapisał pod datą 3 września: „Rusinek ze swoją brygadą rusza kopać umocnienia pod Kartuzy”. Jak wspomina ten okres mieszkaniec Grabówka, Józef Belka: „Około 5 września na apel, by każdy, kto może pospieszył z pomocą przy kopaniu rowów strzeleckich, udałem się chętnie wraz z innymi. W miejscu zbiórki na ulicy Morskiej, na wysokości Leszczynek stały w cieniu drzew zamaskowane gałęziami autobusy. Pojechaliśmy w kierunku Rumi. Stamtąd w lewo przez las i na wzgórzach rozpoczęliśmy kopanie rowów strzeleckich. Ale lotnictwo niemieckie dość szybko nas odkryło i z broni pokładowej zaczęli nas ostrzeliwać. Były to pojedyncze zwiadowcze samoloty. Pamiętam jak po jednym obstrzale z samolotu mój sąsiedni towarzysz trząsł się jak galareta – nie wytrzymywał nerwowo. Trzeciego dnia naszej pracy około południa zobaczyliśmy jak drogą, 2 do 3 km od nas jechały tabory wojskowe i armaty. Oficer, który był przy nas, miał lornetkę, i po dokładnym przyjrzeniu się powiedział, że to Niemcy i odjechał z odpowiednim meldunkiem. Nie trwało chyba ani godziny, a nadjechało do nas nasze wojsko polskie i żołnierze zaczęli zajmować wykopane przez nas rowy. Wszystko odbywało się w wielkim pośpiechu. Nam cywilom kazano jak najszybciej opuszczać ten zagrożony teren i wracać do swoich domów i rodzin. Więc grupkami przez las poszliśmy w kierunku Chyloni i dalej do Grabówka”.
Jak zanotował w swoich wspomnieniach, 5 września komisarz Franciszek Sokół, ostrzeliwanie oddziałów roboczych i wypady Niemców, miały być powodem domagania się broni dla robotników.
Organizacją działań kierował, jako komendant Drużyn Robotniczych ppor. rez. Kazimierz Rusinek przewodniczący Komitetu Miejscowego PPS i radny Gdyni. Stąd też wziął się tytuł „komendant”, który w okresie PRL rozszerzył się na dowodzenie kosynierami, czy też batalionem kosynierów. Komendę Drużyn Robotniczych tworzyli ponadto: kpt. (?) Alfred Jarecki (szef sztabu), por. Stanisław Wolicki (zastępca), oficer rezerwy Henryk Zakrzewski (zaopatrzenie), oraz: Leon Kulesza, łącznik Kinowski, Antoni Kopeć, Stanisław Duraj, Stefan Werner, łączniczka Aniela Jabłońska.
Z racji kierowania oddziałami roboczymi Rusinek uczestniczył w spotkaniach w Komisariacie Rządu. W komendzie ponadto działał sekretarz Komitetu Miejscowego Alfred Jarecki. Komenda działała przy ul. Morskiej 98 na Grabówku. Jak wspominał por. Wincenty Spyrlak: „spotkałem po drodze Rusinka, który miał pełne ręce roboty. Podszedłem z nim na chwilę, jako że było parę kroków do bloków Spółdzielni Mieszkaniowej, gdzie był gorączkowy ruch ludzi i samochodów. W tym czasie Rusinek organizował drużyny robotników, przeznaczając je na wskazane mu przez dowództwo odcinki”. Rusinek wspomina też że zajęto tartak Dulki, którego komendantem został Leon Leja. Ponadto prowadzono akcję rozpoznawczą na tyłach nieprzyjaciela.
Obok prac roboczych organizowano zaprowiantowanie, oraz służbę sanitarną. Organizowały je działaczki Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego: Lucyna Kuc, Mieczysława Mazelewska, Aniela Jabłońska, Wanda Szukalska. Utworzono również oddział (pluton) żandarmerii, pod dowództwem ppor. rez. Stanisław Wolickiego.
Komisarz Franciszek Sokół odnotowuje w kalendarzu 6 września: „Z organizacji gdyńskich został w dyspozycyjności tylko Rusinek ze swoimi robotniczymi organizacjami i harcerze”. Należy zwrócić uwagę, że ta sytuacja niezwykle przypominała Warszawę, gdzie PPS, jako jedyna formacja polityczna w sposób zorganizowany wstąpiła w obronie Ojczyzny. Wtedy też rozpoczęła się kolejna mobilizacja ochotników robotniczych.
Według Alfreda Jareckiego, pomysł walki kosami pojawił się po natrafieniu na skład kos przeznaczonych na eksport do Danii. Dlatego podczas jednego z zebrań w Komisariacie Rządu – najprawdopodobniej 7 września – Kazimierz Rusinek rzucił hasło, aby z braku karabinów, uzbroić ochotników w kosy przekute na sztorc. Inicjatywa PPS nie jest raczej podważana.
Wniosek został zaaprobowany. Rozbieżności istnieją co do faktów, kto i w jaki sposób zajmował się oprawą kos. Zdaniem kpt. Ludwika Synowca – notabene jednego z organizatorów gromadzenia kos – oprawą kos zajmowały się wyłącznie członkinie Przysposobienia Wojskowego Kobiet. Według relacji z 1956 r. Rusinek pisał „W tartaku robimy drzewce, przekuwamy kosy na bagnety”. Według innej wersji przedstawianej w publikacji Mariusza Kardasa „Skorzystano z pomysłu dyr. GAL, który tego dnia przybył do biura Żeglugi Polskiej z propozycją, aby w warsztatach przedsiębiorstwa przekuwać na sztorc kosy dla uzbrojenia tworzących się oddziałów ochotniczych. Dalszą rekwizycją kos i przekuciem ich na sztorc zajął się, otrzymując z Wojskowego Komisariatu Rządu upoważnienie na piśmie, pracownik Żeglugi Polskiej, Władysław Milewski. W Gdyni były tylko dwa sklepy z materiałami żelaznymi, w których zarekwirowano ok. siedemdziesięciu ostrzy”.
9 września komisarz rządu Franciszek Sokół wystosował do Warsztatów Żeglugi Polskiej pismo wykonania opraw do kos. Kosy zostały zebrane lub zakupione przez Przysposobienie Wojskowe Kobiet, jak również najprawdopodobniej kpt. Ludwika Synowca. Poza Warsztatami kosy oprawiano w prywatnych warsztatach przy ul. Śląskiej i Warszawskiej. Według prezentowanych już wcześniej wspomnień Józefa Belki, mieszkańca Grabówka:
„Dzień czy dwa po tym (powrocie autora z kopania umocnień – przy aut.) na placyku przy ulicy Komandorskiej na Grabówku odbył się wiec zorganizowany przez ówczesne stronnictwo P.P.S. głównym mówcą był działacz P.P.S., kapitan Rusinek. Mówił on do licznie zebranych mieszkańców o zespolenie wysiłków w obronie śmiertelnie zagrożonej Ojczyzny. Mówił, że brakuje broni dla wszystkich żołnierzy, i że organizują się jednostki kosynierów, którzy uzbrojeni tylko w kosy wyruszą na front, aby wesprzeć żołnierzy. W Chyloni u zbiegu ulic Chylońskiej i Św. Mikołaja była kuźnia. W tej to kuźni zaczęto pospiesznie przekuwać kosy, tak, aby je można było osadzić na prosto, dla użytku kosynierów.
Ówczesny pchor. Adam Bałaban też wspomina, że organizował kosy dla swojej kompanii w kuźni przy ulicy Gdańskiej. Drążki do kos otrzymał ze składów drewna (tartaku Dulki) na Grabówku. Wielokrotnie wskazuje się na aktywną rolę kobiet z Przysposobienia Wojskowego Kobiet (PWK), które pełniły wiele funkcji o charakterze wartowniczym, kwatermistrzowskim w tym zajmowały się również oprawą kos. Nie ulega jednak wątpliwości, że proces oprawiania kos w dużej mierze był spontaniczny. Słusznie zwraca uwagę kpt. Wacław Tym, wspominając, że do organizowania kompanii kosynierów przyznawało się zarówno dowództwo ochotników z ul. Zgoda, dowództwo batalionu ochotniczego ze Wzgórza Focha oraz poszczególni oficerowie. Podobne sprzeczności są w istocie pozorne – twierdził kpt. Tym – W rzeczywistości bowiem pracowali wszyscy i niektóre oddziały ochotnicze powstały w wyniku wspólnego wysiłku”.
9 września została ogłoszona odezwa w formie ulotki Komendy Drużyn Robotniczych PPS wzywająca robotników Gdyni do włączenia w szeregi, batalionu czerwonych kosynierów.
„Towarzysze! Robotnicy Gdyni! Obok ludzi z łopatami stanie batalion kosynierów z bronią. Zrzućmy cywilne ubrania i przywdziejmy mundury naszej dzielnej Armii. Dziś w niedzielę, dnia 10 września wszyscy stawią się na ulecę Morską 98, bloki Gdyńskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, przy Komendzie Drużyn Robotniczych”.
Ponieważ pierwsza kompania kosynierów, wyruszyła i została wyposażona w kosy w dniu 8 września, należy przypuszczać, że apel miał na celu tworzenie dalszych oddziałów ochotniczych. Jak ustalił historyk Andrzej Rzepniewski – wyznaczono dwóch wyższych oficerów dla organizacji i dowodzenia oddziałami kosynierów. Jednym z tych oficerów był zapewne ppłk st. sp. Stanisław Wężyk, który miał dowodzić nowym batalionem. Choć jak zgodnie przyznaje się sztab batalionu kosynierów był raczej ośrodkiem organizacyjnym, a nie dowodzenia. Komisarz Franciszek Sokół dodaje, że ewidencję kosynierów prowadził mjr Adolf Dzierżyński ze sztabu Lądowej Obrony Wybrzeża. Jak wspominał Sokół: „Zdecydowane zostało, aby kosynierzy posiadali karty mobilizacyjne, jako dokument formalnego wcielenia ich w szeregi wojska, aby figurowali jako regularni żołnierze, a nie »uzbrojeni bandyci«, czym Niemcy później skwapliwie operowali”.
Wielokrotnie dyskutowana jest rola Kazimierza Rusinka, który niewątpliwie nie pełnił funkcji wojskowych w tym czasie. Według Donalda Steyera, pełnił on funkcję II adiutanta ppłk Wężyka, a zarazem dowódcy ochotniczych oddziałów robotniczych. Funkcję I adiutanta pełnił kpt. adm. Roman Racięcki. Czy było to formalne, trudno powiedzieć. Na pewno działał w sztabie batalionu i kierował cywilnymi oddziałami robotniczymi.
Po utworzeniu 1 kompanii kosynierów, od 10 lub 11 września rozpoczęto formować drugą kompanię kosynierów, dowodzoną przez por. rez. Stanisław Raucha. Kompania organizowana była na terenie Zakładu Ubezpieczeń Społecznych przy ul. Świętojańskiej. Pozostałe oddziały nie zostały jeszcze zorganizowane. Walki 1 Kompanii kosynierów na przedpolach Gdyni
Już 7 września, 1 kompania jeszcze nie uzbrojonych kosynierów, rozpoczęła działania bojowe pod dowództwem ppor. rez. Józefa Kąkolewskiego otrzymując o godz. 13.00 rozkaz płk Dąbka udania się do miasteczka Witomino i przeprowadzenia rewizji wszystkich domów w poszukiwaniu broni palnej oraz ewentualnego usunięcia mieszkańców, ponieważ podejrzewano, że dywersanci strzelają do żołnierzy. W wyniku działań znaleziono 17 francuskich karabinów w lokalu miejscowego Związku Strzeleckiego, zaś z ludności już nikogo nie zastano. Rewizję zakończono o godz. 18.00 następnie kompania udała się do miejsca postoju. Kompania składała się wówczas z 1 oficera, 9 podoficerów i 128 szeregowych. 90% ochotników nigdy nie służyło w wojsku. Według Alfreda Jareckiego byli to przede wszystkim członkowie Akcji Socjalistycznej PPS.
8 września kompania przybyła do Domu (Etapu) Emigracyjnego z zadaniem bezpośredniej ochrony sztabu Lądowej Obrony Wybrzeża. Kompania została wówczas wyposażona w kosy oprawione na sztorc. Zgodnie z relacją ppłk Mariana Hyli, pewnej nocy wezwał go płk Dąbek, który wydał mu rozkaz dostarczenia dwustu ochotników, którzy uzbrojeni w kosy i piki, zostaną podwiezieni autobusami do linii bojowych i po przełamaniu linii frontu przez oddziały wojskowe będą ścigać nieprzyjaciela. „Ponieważ nie dysponowałem odpowiednią liczbą rezerwistów – wspomina Hyla – zwróciłem się w tej sprawie do sekretarza PPS w Gdyni tow. Kazimierza Rusinka, który uczynił zadość mojej prośbie”.
11 września kompania otrzymała o godz. 3.00 rano rozkaz od płk Dąbka odmaszerowania do dyspozycji dowódcy 1 Gdyńskiego Batalionu Obrony Narodowej mjr Stanisława Zauchy. Kompania dotarła autobusami na drogę Chylonia-Kołeczkowo i zajęła pozycje o godz. 7.00. Major Zaucha wspominał:
„Po powitaniu w przemówieniu do kosynierów podkreśliłem, że obecnie baon toczy pomyślne walki z Niemcami na terenie leśnym, gdzie decydują przede wszystkim bagnety a nie ogień. Kosynierzy uzbrojeni w kosy na sztorc, mogą oddać cenne usługi, pod warunkiem, że wszyscy będą przepojeni duchem męstwa, ofiarności i poświęcenia. Zwyciężą, jeśli w razie potrzeby bez wahania i zdecydowanie uderzą na Szwabów. Niech pamiętają, że na czyny ich patrzeć będą duchy kosynierów racławickich z powstania kościuszkowskiego. Ich obowiązkiem jest dodać nowy liść wawrzynu do wieńca sławy kosynierów racławickich i powstańców 1863/64 r. Po przemówieniu dałem im następujące zadanie: jako odwód batalionu rozmieścić się grupkami w lesie na wschód od szosy Chylonia-Koleczkowo w miejscu, gdzie krzyżuje się szosa z drogą leśną do Łężyc”.
Tego dnia, o godz. 8.00 z rozkazu dowódcy 1 Gdyńskiego Batalionu Obrony Narodowej, 1 i 2 pluton kompanii kosynierów z dowódcą kompanii został dołączony do działań 2 kompanii ON, zaś 3 pluton znalazł się w odwodzie batalionu. O godz.12 dowódca batalionu wydał rozkaz 2 kompanii, pod dowództwem kpt. Wojciech Topy, aby nawiązawszy kontakt z prawym skrzydłem (pluton cyklistów ppor. Jana Skupienia) oraz prawym skrzydłem (1 kompania 1 Gdyńskiego Baonu ON) wraz z kompanią kosynierów (bez plutonu) oraz plutonem CKM, natarł ze wschodniego skraju lasu z zadaniem wyrzucenia nieprzyjaciela z Łużyc i opanowania miejscowości. O godz. 13.30 po marszu kompanie zajęły stanowiska na północno-wschodnim skraju polany Łężyce. I pluton ON na lewym skrzydle, 3 pluton w środku wraz z kompanią kosynierów, a na lewym 2 pluton Obrony Narodowej i pluton ckm.
3 pluton ON, 2 CKM i kosynierzy uderzyli skrajem lasu, 2 pluton z 1 ckm nacierał na terenie otwartym po prawej, 1 pluton ubezpieczał kompanię od południa. Uderzenie doprowadziło do wyrzucenia nieprzyjaciela z lasu. Kompanie zajęły stanowiska na wschodnim skraju lasu gdzie do wieczora toczyły walkę ogniową. Równocześnie Niemcy zaatakowali odcinek 2 plutonu ON jednak ich natarcie się załamało. Niemcy nałożyli na oddziały polskie ogień artyleryjski, co spowodowało straty w 2 plutonie ON. W czasie boju pod Łężycami w kompanii kosynierów straty wyniosły: 3 zabitych i 8 rannych. Łącznie według mjr Zauchy w boju i ostrzale artyleryjskim zginęło 15 żołnierzy, a 20 zostało rannych
Wieczorem do batalionu przybył płk Dąbek celem przeglądu działań I Batalionu ON, który wspólnie z oddziałami bataliony 2 MPS miał przeprowadzić wypad, który jednak nie doszedł do skutku (oddziały 2 MPS dostały się pod ogień artyleryjski). Reszta nocy upłynęła na wzajemnej walce ogniowej.
Kosynierów spotkał wówczas por. Wincenty Spyrlak, z oddziału Krakusów – wspominając:
„Spotkałem się z grupkami autentycznych kosynierów, pełniących służbę patroli ubezpieczających i łącznikowych. Kosynierzy – wśród nich robotnik portowy Jasiewicz – opowiadali mi że poprzedniej nocy mieli wypad na Łężyce (…) Sprzęt bojowy istotnie stanowiły wybrakowane kosy, mające za sobą niejedne żniwa i prymitywne, kowalskim sposobem wykute noże, osadzone na drzewcach. Postawa i zachowanie tych wojowników zadziwiła mnie, wzbudzając różne refleksje na temat nowoczesnych środków walki, zbiórki pieniężnej na FON. Przecież robotnicy portowi, to ci »wywrotowcy«, przynieśli do kasy państwowej FON w ciągu kilku dni 35 000 zł” .
12 września. O godz. 5.00 pluton cyklistów zaatakował przesuwający się oddział niemiecki i odrzucił go na południe na Łężyce. O godz. 10.00 na rozkaz płk Dąbka oddziały 1 i 2 kompanii batalionu Obrony Narodowej, wraz z dwoma plutonami kompanii kosynierów zabezpieczywszy dotychczasowe stanowiska przemaszerowali do leśniczówki Marszewo. Tam oddziały batalionu ON wraz z kosynierami, dwoma plutonami ckm i plutonem moździerzy wyruszyły leśną drogą z Chylońskich Pustek przez Szmeltę – Zagórze do Redy, gdzie miał wraz z 1 batalionem rezerwowym 2 MPS oraz IV batalionem ON uderzyć w kierunku północno-wschodnim na Niemców nacierających na Rumię. O godz. 16.45 oddziały osiągnęły wschodni skraj lasu polany Szmelta – Zagórze. O godz. 17.00 oddziały zajęły pozycje wyjściową na prawym skrzydle znajdowała się 2 kompania ON z dwoma ckm, w lewo od niej 1 kompania z dwoma ckm, zaś w odległości 200 m dwa plutony kosynierów za lewym skrzydłem. Przeciwnik znajdował się na przeciwległym zalesionym pasie wzgórz. Wysłane patrole do będących pośrodku zabudowań gospodarskich zostały ostrzelane, jednak jeden z patroli zdobył część taboru oddziału niemieckiego, biorąc jeńców oraz zdobywając kilkanaście kb. Karabiny według mjr Zauchy zostały „rozebrane przez kosynierów”. O godz. 18.00, kompanie wsparte ogniem 5 ckm i plutonu moździerzy uderzyły na Niemców i w ataku na bagnety zdobyły północno-wschodni skraj lasu Szmelta odrzucając przeciwnika w głąb lasu. Kosynierzy – według mjr. Zauchy – stanowili odwód, a wobec pomyślnie rozwijającego się ataku otrzymali zadanie przeszukania pola bitwy oraz pozbierania rannych i zabitych. Po walce, oddziały ruszyły w stronę Redy, tam napotkawszy nieprzyjaciela wycofały się 13 września ok. godz. 4.30 w stronę Chyloni. W tym czasie, już tylko kilku żołnierzy kompanii kosynierów, miało nadal status kosyniera. Pozostali posiadali już karabiny.
Ppor. Józef Przygoński z 1 kompanii 1 Batalionu ON tak wspominał pluton kosynierów współpracujący z jego kompanią:
„Nadmienić muszę o pomocy jaką otrzymaliśmy od robotników zorganizowanych w grupy tzw. kosynierów. Do kompanii naszej został przydzielony pluton ludzi, dla których nie starczyło w magazynach mob. broni ani mundurów. Umundurowani byli w kombinezony robocze, co niewiele różniło nas od nich. Uzbrojeni byli w broń, jaką potrafili zorganizować sobie. Przydzieleni do naszego batalionu otrzymali rozkazy pełnienia funkcji pomocniczej do czasu uzbrojenia ich w broń regulaminową. Tak wiec otrzymali zadania ubezpieczenia transportu rannych przez lasy gdyńskiej, ubezpieczenia taborów i kuchni, pełnili służbę drogową na skrzyżowaniach dróg leśnych. Lasy otaczające Gdynię pocięte są nieskończoną ilością dróg, które krzyżują się, tworzą labirynt, w którym łatwo można zabłądzić. Nie pomagają wtedy ani busole, ani kompasy, gdyż teren silnie pofałdowany powoduje, że drogi te nie biegną po liniach prostych, ale bardzo krętych i nie można tu mówić o jakimś kierunku zasadniczym, który pomógłby żołnierzowi w orientowaniu się w terenie. Tak więc, na skrzyżowaniach dróg leśnych stali żołnierze z oddziałów kosynierów i wskazywali kierunek gońcom i taborom. Poza tym grupy kosynierów szły za naszymi oddziałami, robiącymi wypady nocą i zbierały porzuconą przez Niemców i naszych i naszych broń. W broń tę byli następnie uzbrajani i wcielani do regularnych oddziałów. Uzupełniali w ten sposób topniejące nasze stany”. Przejście kosynierów na Oksywie
12 września zapadła decyzja o opuszczeniu Gdyni, aby uchronić ją od zniszczenia. Tego dnia wieczorem oddziały opuściły front. Pod Redłowem i Witominem pozostały jedynie: oddział wartowniczy oraz trzy drużyny strzeleckie z 2 Morskiego Pułku Strzelców pod dowództwem por. Zygmunta Cybulskiego. W nocy z 12 na 13 września saperzy wysadzili most, według niektórych relacji przedwcześnie. Kompania kosynierów ppor. Kąkolewskiego wycofała się od strony Chyloni, Oddział (kompania) ochotników kpt Józefa Kösslera również otrzymał 12 września rozkaz płk Hyli wycofania się na Kępę Oksywską. Prawdopodobnie kierował nimi mjr w st. sp. Włodzimierz Swoiński podlegający płk Hyli. Niemcy zaatakowali 13 września, ale do centrum miasta wkroczyli dopiero rano 14 września.
Ten fragment historii kosynierów należy do najbardziej kontrowersyjnych. Niestety istnieje tu wiele sprzecznych relacji. Według powojennej legendy stworzonej przez Rusinka oddziały wojskowe wycofały się 13 września. W relacji z 1956 r. pisał, że „Kosynierzy wytrzymują jeszcze ataki dnia następnego i dopiero 14 przedostają się na Oksywie”, a nawet – również w 1956 r. „zapewniłem go [Rusinek płk Dąbka – przyp. C. M.], że zatrzymamy nieprzyjaciela do południa”. W relacji 1983 r. Rusinek pisał: „Opuściliśmy Gdynię, jako ostatnie oddziały polskie”. Według innej wersji Rusinek ze swym sztabem, do którego zaliczono ppłk Hylę, por. Wolickiego, podoficerów: Wojciechowskich (ojciec i syn), Kuleszą i Wernerem ok. 14.00, postanowili wycofać oddziały na Oksywie. Kanał przekroczyli prowizoryczną kładką skonstruowaną doraźnie z drewna zgromadzonego w PAGED. W relacji z 1983 r. Kazimierz Rusinek wspomina o pozostaniu na noc celem rozdawania żywności z magazynów w nocy z 13 na 14 września (za zgodą płk Dąbka). Zgodnie z tą relacją, wczesnym świtem przedostał się na Oksywie z kosynierami i wojskowymi oddziałami osłonowymi. Natomiast w południe, zameldował się w koszarach Marynarki Wojennej. Por. Wolicki dowodzący oddziałem „żandarmerii” oddziałów kosynierów wspominał: „Rozdaliśmy ludziom zapasy żywności, rozdzieliliśmy pieniądze pomiędzy rodziny walczących i ruszyliśmy na Oksywie. Marsz! Zakopaliśmy uprzednio sztandary PPS, bibliotekę TUR i co ważniejsze dokumenty. Na Oksywie przejście nie było łatwe. Wycofujące się oddziały wojskowe wysadziły most na kanale przemysłowym. Forsujemy przeszkodę i zajmujemy koszary Marynarki Wojennej”. W artykule z 1976 r. Ryszard Ciemniewski pisze natomiast: „Kosynierzy w nocy [z 12 na 13 września – przyp. C. M.] pozostają w Gdyni. Pilnują magazynów żywności; a później rozdają całą żywność pomiędzy robotniczą ludność”.
Kpt. Ludwik Synowiec wspomina, że wieczorem w dniu przejścia oddziałów ochotniczych [jak należy rozumieć, 12 września wieczorem – przyp. C. M.] na Oksywie, jako kwatermistrz oddziałów ochotniczych pozostał z komendantką Przysposobienia Wojskowego Kobiet do Obrony Kraju (PWK) Aurelią Łuszczkiewicz i jej adiutantką Dżennet Skibniewską likwidował dokumentację ochotników. Po likwidacji materiałów, resztki uzbrojenia i umundurowania zapakowano na samochody ok. 24.00 ruszono na Oksywie. Most koło Obłuża był już zerwany przez saperów. Zatopiono, więc ciężarówkę a następnego dnia ostatnią motorówką znajdująca się Nabrzeżu Polskim, przedostaje się przez kanał portowy na Oksywie. Członkini sztabu ochotników, Dżennet Skibniewska, wspomina, że w ostatnim dniu przed wycofaniem się oddziałów na Kępę Oksywską, na ul. Zgoda razem z kpt. Synowcem i Aurelią Łuszczkiewicz rozdawały żywność ludności, aby nie dostała się w ręce Niemców. Było to w nocy z 12 na 13 września. Również 13 września około piątej rano, na Kępę Oksywską, udaje się komisarz Franciszek Sokół. Z uwagi na zerwany most dojeżdża przez Grabówek, Chylonię w okolice rzeźni.
Pchor. Adam Bałaban wspomina natomiast o wyjściu oddziału kosynierów ok. 300 ludzi (w tym niektórych z kosami) z Gdyni w nocy z 13 na 14 września. Zostali ostrzelani od Witomina w przy dworcu kolejowym. Przy budynku Monopolu Tytoniowego, czekał na nich holownik, który partiami przewiózł kosynierów na wysokość PAGEDU na Oksywiu. Po przepłynięciu holownik został zatopiony. Wersja ta jednak nie została nigdzie potwierdzona.
Najbardziej radykalną wersję przedstawia w swojej pracy Edmund Kosiarz, pisząc, że 13 września: „O godzinie 18.00 pierwsze patrole konne hitlerowców dotarły do wylotu ulicy Świętojańskiej. Tam zostały powitane ogniem z placówki obsadzonej przez Kosynierów i grupę artylerzystów z 3 baterii artylerii przeciwlotniczej. Ogień nie był silny, ale powstrzymał hitlerowców przed wkroczeniem do Gdyni. W nocy drużyny osłonowe wraz z Kosynierami przedostały się do portu handlowego, a stamtąd przez kanał portowy przeprawiły się na Kępę Oksywską. Rano do opuszczonej przez oddziały polskie Gdyni wkroczyły wojska hitlerowskie”. Informację tę – przynajmniej w części potwierdza relacja kmdr ppor. Stanisława Jabłońskiego, który wspominał, że na rozkaz płk Dąbka 2 i 3 baterie przeciwlotnicze, (jako oddziały piechoty), 13 września wieczorem dokonały wypadu w kierunku dworca kolejowego w Gdyni i Grabówka. „W wyniku tego wypadu spędzono wysuniętą placówkę nieprzyjaciela i jego patrole patrolujące linię kolejową, i o ile sobie przypominam, wzięto paru jeńców”. Ppłk rez. Marian Hyla, dowódca oddziałów ochotniczych wspominał, że na Oksywie dotarł rankiem 13 września: „Płk Dąbek, wyczerpany do ostateczności spał w schronie na noszach sanitarnych. Gdy się obudził wydał rozkaz, abym wracał ze swymi ludźmi do Gdyni, mówiąc „Kto jest z Gdyni niech w Gdyni umiera”. Pod osłoną patroli, które po osiągnięciu Gdyni miały na jej przedpolu zaciągnąć placówki z zadaniem obserwacji ruchów nieprzyjaciela, osiągnęliśmy Gdynię przed zachodem słońca. Naturalnie ta garstka ludzi posiadała tylko kilka strzelb myśliwskich, więc stawienie oporu uzbrojonemu po zęby nieprzyjacielowi było śmieszne. Wczesnym rankiem dnia następnego [14 września – przyp. C. M.] Niemcy wkroczyli do Gdyni”. Niestety nie wiadomo nic więcej na temat tego oddziału. Może, byli to uczestnicy wspomnianego wcześniej wypadu?
Z całą pewnością można – delikatnie mówiąc – za licentia poetica uznać „wytrzymywanie ataków”, czy „powstrzymywanie ogniem”. Zgadza się natomiast kilka rzeczy. Po pierwsze, niektóre grupy czy oddziały, do których nie dotarły rozkazy przedostawały się z opóźnieniem na Oksywie. Po drugie, zgadza się informacja o przedwczesnym wysadzeniu mostku i przeprawie drewnianą kładką. Po trzecie, powtarzają się relacje odnośnie niszczenia dokumentacji oraz rozdawania żywności. Po czwarte, są relacje o potyczkach w trakcie wypadków 13 września wieczorem. Najbardziej niezgodne w relacjach, są daty: czy wycofywanie ochotników czy odbyło się to w nocy z 12 na 13 czy też z 13 na 14 września, oraz kto był organizatorem rozdawania żywności. Jednak jak widać wcześniej, relacje są niejednoznaczne. Jednak warto zwrócić uwagę, iż w 1956 r. Rusinek mówi o rozkazie wycofania wojska w nocy z 12 na 13 września, czyli jak należy rozmieć swoje działania umiejscawia na dzień 13 września. I ta wersja wydaje się najbardziej prawdopodobna.
I ostatni akcent.
14 września rano, jak wspomina por. sap. Jan Żelewski z batalionu saperów obsadzających południowy odcinek Oksywia. „W czasie obiadu ujrzałem zjawisko, które w pierwszej chwili wydawało mi się snem. Oto od strony Podgórza zdążała ku mnie grupka młodzieży około dwudziestu. Zamiast broni mieli koszy przekute pionowo po racławicku. Słyszałem już o tej robotniczej młodzieży pod wodzą Rusinka. Chcieli się bić, ale zabrakło dla nich mundurów i karabinów. Zbliżyli się. Jeden z nich zasalutowawszy zapytał czy mogą dostać obiad. Okazało się, że w kuchni coś jeszcze jest, pobiegli więc ochoczo do kotła. Wszcząłem rozmowę z tym, który salutował. Powiedziałem mu, że na Kępie koniec walk jest bliski. Dla nich będzie lepiej, gdy przebiorą się w mundury wojskowe, których jest pełno w lesie. Obiecałem im legitymacje swojej kompanii z datą przedwojenną. Odpoczywali i myśleli. Ja tymczasem udałem się na prawe skrzydło oddziału. Gdy wróciłem już ich nie było”.
Zarówno zorganizowane kompanie, jak i niezorganizowana dotychczas część oddziałów przedostała się na Kępę Oksywską i umiejscowiła w koszarach Marynarki Wojennej, gdzie dowództwo całości objął ppłk Stanisław Wężyk. Zgromadziło się tam ok. 1000 żołnierzy: kosynierów, żołnierzy z rozbitych oddziałów i marynarzy [130]. W Gdyni pozostał natomiast, celem tworzenia konspiracji, sekretarz Komitetu Miejscowego PPS Alfred Jarecki.
Tam w relacjach Kazimierza Rusinka pojawia się incydent o chęci poddania się „zawodowych oficerów i sztabowców” w koszarach w dniu 14 września. Według relacji Rusinka: „Zamkniętym w bunkrze marynarki wojennej oficerom oznajmiłem, że obejmuję dowództwo nad całym terenem”. Zarówno ten incydent jak i objęcie dowództwa stanowi raczej powojenny wymysł. Wiemy że dowództwo objął ppłk Węzyk, zaś epizody prób kapitulacji spotykane są raczej 17 września a nie 14 września. Był to jednak element mitu, który po wojnie wzburzył kombatantów.
W zajętej przez Niemców Gdyni rozpoczęły się przeszukania mieszkań i urzędów. Aresztowano ok. 4 tys. osób. Jak wspomina aresztowany wówczas Ks. Józef Szarkowski: „14 września 1939 roku stoimy na ul. Morskiej i czekamy około godziny .W tym czasie sprowadzają ciągle nowych. Czoło pochodu sięga dworca, a koniec hen pod Chylonię. Zgromadzili tysiące mężczyzn. Wymyślają nam od Rote Hunde (czerwonych psów). Chodziło o czerwonych kosynierów, organizowanych przez Rusinka właśnie w Blokach Spółdzielnie Mieszkaniowej przy ul. Morskiej. Ale w Blokach nie ma Kosynierów, bronią z wojskiem Kępy Oksywskiej”. I dalej: „Przychodzi jakiś SS-man ze sztabu i mówi do naszej eskorty. Aus Grabau, alle nad Denzig! (Ci z Grabówka, wszyscy do Gdańska!). Nasi komentują zaraz: »to z powodu tych Kosynierów są wściekli na Grabówek!«”. Tak zaczął się okupacyjny dramat mieszkańców Gdyni.
Działania 2 kompanii kosynierów por. Raucha na Oksywiu
Kompania ta dowodzona prze por. rez. Stanisław Rauch miała – według różnych relacji – w swoim składzie jeden pluton kosynierów. Powstała na Grabówku ok. 10-11 września, a 13 września przeszła na Kępę Oksywską do koszar Marynarki Wojennej. Na rozkaz płk Dąbka skierowana została do Suchego Dworu, gdzie następnie przeszła do Podgórza. Tam ostrzelana wróciła do Suchego Dworu. Wiadomo, że 14 września będąc pod Suchym Dworem wraz z kompanią ppor. Kąkolewskiego została podporządkowana 1 Morskiemu Pułkowi Strzelców. 15 września rano wzięła udział w wraz z dwiema kompaniami 1 MSP w drugim ataku przez Dębogórze na leśniczówkę. Natarcie to doprowadziło do zdobycia Dębogórza, częściowo wzgórz na północ od wsi i drogi z Dębogórza na Rumię. Natarcie napotkało ogień artylerii, miotaczy i broni maszynowej. Kompania pod ogniem opuściła Dębogórze i zajęła odcinek w lesie na południowy zachód od Dębogórza (wzgórze 66). Kompania liczyła wówczas ok. 150-160 ochotników uzbrojonych w 70-80% prymitywną broń palną, poza tym w kosy. Zdaniem Adama Bałabana broń 2 kompanii była dobra, natomiast „kosy żołnierze zebrali nie z powodu braku karabinów, lecz z powodu rodzaju natarcia; mieliśmy przecież zaatakować nieprzyjaciela w nocy i po cichu i właśnie ludzie z kosami i bagnetami mieli wykonać pierwsze uderzenie”.
16 września kosynierzy zostali podporządkowani dowódcy III Gdyńskiego Batalionu Obrony Narodowej mjr Franciszkowi Piotrowiakowi, na jego wniosek skierowany do dowódcy 1 Morskiego Pułku Strzelców. Zdaniem mjr Piotrowiaka w oddziale nie było już kosynierów, co oznaczało, że zdobyli broń i stali się strzelcami. Tego dnia mjr Piotrowiak, dowódca III Batalionu ON wizytując pierwszą linię batalionu, spotkał rannego por. Raucha, „Na zapytanie dlaczego będąc ranny, nie poszedł od razu do Babiego Dołu, por. Rauch oświadczył, że czuje się odpowiedzialny za kompanię i poszedł zameldować o tym, że kompania jest na pozycjach i prosi o jej zaprowiantowanie (w 1947 r. por. Rauch za ten wyczyn otrzymał order Virtuti Militari)”. Nie jest jasne kto dowodził kompanią po zranieniu por. Raucha, może był to właśnie pchor. Adam Bałaban, który opisuje te wydarzenia.
18 września III batalion zagrożony okrążeniem i rozpadem 7 kompanii, nakazał wycofanie się do Młyna Kaina kompania ochotnicza miała osłaniać odwrót. Przy przejściu przez szosę Suchy Dwór oddziały dostały się pod ogień zaporowy ckm. Oznaczało do rozpad batalionu. Przez szosę przedostała się jedynie grupa oficerów i 30-40 żołnierzy. Wówczas prawdopodobnie przestała istnieć kompania kosynierów, zaś żołnierze dostali się do niewoli lub się rozproszyli.
Działania 1 kompanii kosynierów ppor. Kąkolewskiego na Oksywiu
Kompania wraz z drugą kompanią kosynierów por. Raucha zostały skierowane na Oksywie. 14 września kompania wraz z kompanią por. Raucha, przybyła do rejonu majątku Suchy Dwór – pod dowództwo płk Pruszkowskiemu dowódcy 1 MPS – i rozlokowała się w lesie. Nad ranem 15 września kompania została pod opieką szefa kompanii Koralewskiego. Dowódca ppor. Kąkolewski udał się bowiem, do lekarza w Oksywiu z powodu choroby żołądka. Według relacji mjr piech. Włodzimierza Swoińskiego, por. Kąkolewski odmówił kierowania kompanią, dlatego, dowództwo przejął tymczasowo mjr Swoiński. Nie ulega wątpliwości, że kompania, która miała wziąć udział w ataku 1 MSP oraz kompanią por. Raucha na Dębogórze z niewiadomych powodów nie wzięła w nim udziału.
Po powrocie ppor. Kąkolewski 1,5 godz. później, stwierdził, że kopania na rozkaz mjr Swoińskiego została przesunięta do stodół przy dworze. Uznał to za nierozważne. W tym czasie nadleciały nieprzyjacielskie samoloty i rozpoczęły bombardowanie. W jego wyniku zginęło dwóch kosynierów, a trzech zostało rannych.
W dniach 15 i 16 września kompania przeprowadzała zwiady na przedpolu. 17 września wycofała się do osiedla (kolonii) Oksywie. W tym czasie działała w składzie 1 oficer, 2 sierżantów, 4 plutonowych i 141 szeregowców i w całości wyposażona była w kb polskie i niemieckie. 18 i 19 września kompania broniła się w kolonii Oksywie w szkole im. Piłsudskiego. Odcinkiem kierował ochotnik ppłk st. sp. Ludwik Nieczuja-Ignatowicz. Tam żołnierze kompanii zostali wzięci do niewoli.
Walki oddziałów kosynierów w koszarach na Oksywiu
Niezorganizowane w kompanie oddziały batalionu kosynierów znalazły się od 14 września w koszarach Marynarki Wojennej. Dowodził osobiście ppłk Wężyk, który jednocześnie dowodził obroną rejonu koszar. Z koszar 14 września wyruszyła 2 kompania por. Raucha. Pozostałe oddziały niezorganizowane w stopniu dostatecznym znajdowały się w koszarach. Komisarz Sokół spotkał wtedy po raz pierwszy Rusinka w mundurze.
Odcinek południowy dowodzony przez ppłk dypl. Mariana Sołodkowskiego, do 17 września nie był wprost atakowany. Niemcy dokonywali silnego rozpoznania i ostrzeliwania ogniem artylerii. Główny nacisk skierowali od 15 września na odcinek północno-zachodni, pod Dębogórzem, Suchym Dworem i Kosakowem gdzie wdzierali się na Oksywie. Tam walczyły, o czym była mowa wcześniej kompanie ppor Kąkolewskiego i por Raucha wpierając 1 Morski Pułk Strzelców.
18 września ppłk Dąbek próbował organizować kontrataki. O zmierzchu atakował kombinowany batalion kpt. Kowrygi na Młyn Kaina, zaś oddziały 2 Morskiego Pułku Strzelców i I Batalionu Obrony Narodowej pod dowództwem ppłk Brodowskiego na wzgórze 62.3 i PAGED na odcinku południowym. Udało się opanować kotlinę Obłuże i połączyć się z siłami ppłk. Sołodkowskiego w samym Obłużu. Ppłk Wężyk wysłał na pierwszą linię niesformowane jeszcze oddziały 1 i 2 plutonu 3 kompanii kosynierskiej (uzbrojonej w broń palną) w sile 90 ludzi. Plutony pod dowództwem por. Burakiewicza walczyły w rejonie PAGED na południe od Starego Obłuża. W nocy z 18 na 19 września we wsi Obłuże i lesie Szwaby całą noc walczyły oddziały saperów, artylerzystów, ochotników i krakusów pod dowództwem ppłk dypl. Mariana Sołodkowskiego, który poległ w czasie walk.
19 września dwa plutony 4 kompanii kosynierów (liczącej ok. 150 ludzi) dwa plutony pod dowództwem por. inż. Lisowskiego skierowano do Obłuża miały wesprzeć płk Sołodkowskiego. Niestety nie udało się przedrzeć. Oddziały obrońców Oksywia skupione na skrawku ziemi o wymiarach 5 km na 2 km do samego końca się bronili. W ostatnim etapie oddziały polskie ok. 13 zostały rozbite na dwie części. Jedna w rejonie szpitala w Babim Dole, gdzie przebywało dowództwo, druga rejonie koszar Marynarki Wojennej.
19 września rano Niemcy ponowili atak na koszary kompanii reflektorów, następnie na wzgórze radiostacji. Początkowo atak załamał się, jednak po ostrzale artylerii zajęli koszary oraz południowe wzgórze radiostacji. Por. Ludwik Wolski dowódca kompanii ckm oddziałów marynarzy zatrzymał nieprzyjaciela ogniem ckm na wzgórzach radiostacji. Osłonę ckm i obronę stanowili kosynierzy (uzbrojeni w broń palną). Zdaniem por. Wolskiego były to dwie drużyny ok. 30 ludzi. Według por. Wolskiego dowodzeni byli przez ppor. Rusinka. Jednak najprawdopodobniej były to 3 i 4 pluton 3 kompanii kosynierów pod dowództwem por. Bildziukiewicza. Ok. 13.00, Niemcy uderzyli na Nowe Oksywie zdobywając ckm i rozbijając oddział marynarzy, walki przeniosły się na wzgórza przy koszarach marynarki, rejon szpitala i wzgórza przy Dowództwa Floty-Stare Oksywie i trwały do ok. 14. O tej godzinie oddziały polskie wycofały się do bloków i koszar.
Ostatnim oddziałem 4 kompanii kosynierów (3 i 4 pluton) dowodził osobiście ppłk Wężyk broniąc koszar. Zdaniem autorów zbioru „Oksywie 1939” było to już improwizowane grupki marynarzy, żołnierzy i ochotników w sile ok. 50 kb i 2 ckm z oficerami: ppłk Stanisławem Wężykiem, kpt. Racięckim, kpt. Radwanem, kpt. mar. Aleksandrem Olszewskim, por. Ludwikiem Wolskim, por. Siedleckim, ppor. Bildziukiewiczem, por. Kazimierzem Rusinkiem, ppor. Wolickim, ppor. Zakrzewskim. Obrona koszar trwała ponad dwie godziny. O godz. Ok. 16.30 obrońcy koszar poddali się. Kazimierz Rusinek wmieszał się w tłum jeńców z dokumentami „porucznik Rusin”.
Po otrzymaniu ostatnich meldunków, płk Stanisław Dąbek złożył kontradmirałowi Unrugowi meldunek o upadku Kępy Oksywskiej, następnie kontynuował walkę w obronie swojego miejsca postoju w Babim Dole. W trakcie tej walki został ranny, a następnie popełnił samobójstwo. Ostatni obrońcy Lądowej Obrony Wybrzeża złożyli broń o 17.15 w lesie wąwozu Babi Dół.
Obrońcy polskiego wybrzeża stracili w czasie obrony blisko 2000 zabitych i blisko 3500 rannych. Wielu obrońców i mieszkańców Gdyni, straciło później życie w terrorze okupanta i obozach zagłady. Mściwie ścigano również kosynierów, uważanych przez Niemców za cywilnych bandytów.
III. Urzędowe mity, legendy i powszechna niewiedza
Historia Czerwonych kosynierów Gdyni, jak mało który polski epizod z września 1939 r. budził tyle emocji, sporów i dyskusji. Pomimo prezentowanych dzisiaj opinii, historia kosynierów wcale nie jest taka jednoznaczna i – co więcej – nie możemy powiedzieć czy naprawdę jest znana. Czy wszechogarniająca ignorancja nie spowoduje, że w końcu nikt nie będzie wiedział, co jest, a co nie jest prawdą. Budowanie urzędowych mitów
Pierwszy okres budowania legendy kosynierów rozpoczął się tuż po wojnie i trwał aż do zjednoczenia z PPR do 1948 r. Był wtedy nierozerwalnie związany z działaniami ówczesnej formacji Polskiej Partii Socjalistycznej, nazywanej przez przedwojennych działaczy „lubelską” lub „fałszywą” PPS. We wrześniu i październiku 1946 r. działała przy PPS, Komisja Weryfikacyjna b. Gdyńskich Czerwonych Kosynierów. Zweryfikowano wówczas tylko ok. 88 kosynierów. Nie było to dziwne, akurat społeczeństwo Gdyni zostało wyjątkowo rozrzucone po wojnie, podobnie jak ludność Warszawy. Jednak niebawem, gdy władza potrzebowała bohaterów – a skoro własnych nie było zbyt wiele – to bez wahania skradziono dokonania przedwojennej PPS – było to o tyle łatwiejsze, że główny organizator kosynierów bez wahania stanął po stronie nowej władzy.
Rusinek po obronie Oksywia, osadzony początkowo w obozie jenieckim oflagu II-A Prenzlau, został w lipcu 1940 – w związku z udziałem w organizacji kosynierów – przewieziony do więzienia Gestapo w Gdańsku, zaś od marca 1941 był więziony w obozach koncentracyjnych w Stutthofie, a od listopada 1941 w Mauthausen. Tam związał się z Józefem Cyrankiewiczem i konspiracją obozową. Zygmunt Zaremba wspomina, że w maju 1945 r. spotkał w Krakowie powracających z obozu Cyrankiewicza i Rusinka, którzy od razu zadeklarowali się po stronie nowej władzy i nowej PPS. Mit komendanta tworzony był od początku uczestnictwa Rusinka w nowej rzeczywistości. Rusinek jako komendant batalionów kosynierskich pojawia się już w publikacjach z 1945 r. Co więcej, w trakcie wyborów w 1947 w propagandzie pojawia się zapis, że „jako komendant Czerwonych Kosynierów staje na czele obrony Wybrzeża”.
Trzeba pamiętać, że jest wówczas Członkiem Centralnego Komitetu Wykonawczego PPS, od sierpnia 1946 wiceprzewodniczącym CKW oraz sekretarzem generalnym Komisji Centralnej Komisji Związków Zawodowych.
Oddanie Rusinka wobec nowej partii i sprawowanie przez niego wysokich funkcji w powojennej PPS, – oraz wywodząca się z obozów hitlerowskich, przyjaźń z główną postacią ówczesnej elity, Józefem Cyrankiewiczem – spowodowały, że o kosynierach – już obowiązkowo Czerwonych, zaczęto pisać coraz więcej. Budziło to pewną niechęć w „bratniej” Polskiej Partii Robotniczej. W maju 1946 r. ni stąd, ni zowąd. w „Robotniku” pojawił się tajemniczy komunikat o uchwale CKW PPS „Oszczercy pod sąd! CKW piętnuje kampanię skierowaną przeciw Rusinkowi”. Sprawa wynikła z zarzutów wobec Rusinka w oddziale Związku byłych Więźniów Politycznych w Gdyni w związku z zachowaniem w obozie. Jan Mulak jeden z działaczy ówczesnej PPS wspominał, ze sprawa ta była inspirowana przez PPR, zaś w prasie kombatanckiej pojawiały się nawet oszczercze karykatury z podpisem „kapo”. Inspirację PPR, a nawet NKWD potwierdza w swoich wspomnieniach Zygmunt Augustyński, ówczesny redaktor naczelny „Gazety Ludowej”, organu Mikołajczykowskiego PSL.
Inicjatorem ostrej reakcji w obronie Rusinka, był Cyrankiewicz, jak należy się domyślać atak na Rusinka, był również atakiem na Cyrankiewicza współtowarzysza walki w obozie.
Pojawiają się natychmiast artykuły w obronie bohaterskiej postawy Rusinka, m.in. mjr Aleksandra Jabłonowskiego dowódcy III batalionu rezerwowego z Oksywia 1939 r. 2 lipca 1946 r. Prezydium KRN na wniosek CKW PPS, nadaje mu szybko Order Odrodzenia Polski III klasy „za wybitną działalność polityczno-społeczną w czasie okupacji na terenie kraju i w obozach koncentracyjnych”, zaś władze Gdyni nadają mu honorowe obywatelstwo. W czerwcu 1946 na zjeździe kombatanckim w Warszawie Alfred Przybój-Jarecki w swoim wystąpieniu mówił: „Tak 10 września powstał batalion Czerwonych kosynierów z komendantem Kazimierzem Rusinkiem na czele (oklaski, okrzyki: Niech żyje Rusinek!)”. Miało to budować pozycję Rusinka, który wyrastał na jednego z liderów „lubelskiej” PPS. W styczniu 1947 r. Krajowa Rada Narodowa za „bohaterską postawę ludności i jednostek wojskowych marynarki w obronie miasta we wrześniu 1939 r. odznaczyła miasto Gdynię Krzyżem Grunwaldu III klasy. W lutym 1947 r. odbywają się uroczystości, a Rusinek wręcza odznaczenia. Ukazuje się specjalny numer „Robotnika” poświęcony Gdyni z artykułem Rusinka, Stanisława Wolickiego, Franciszka Sokoła, mjr Szerwińskiego. Od grudnia 1947 do września 1948 Rusinek był przewodniczącym CKW PPS, a następnie pozostawał członkiem CKW do grudnia 1948 do „zjednoczenia” z PPR. Od 1947 był ministrem pracy i opieki społecznej w rządzie Cyrankiewicza.
Budowanie i wyolbrzymianie mitu oznaczało, że również liczba kosynierów wymagała zweryfikowania. Ponieważ liczby zweryfikowanych były zbyt skromne, uznano widocznie, że trzeba zastosować zachęty do jej zwiększenia. Posypały się odznaczenia i nominacje i różnego rodzaju gratyfikacje. Powstały w 1946 r. kombatancki Związek Czerwonych Kosynierów, w 1949 liczył już 510 członków, wobec 2 tys. w istniejącym równolegle Związku Obrońców Wybrzeża. Przewodniczył mu oczywiście Kazimierz Rusinek zaś zastępcą był W. Topa. Pojawiły się liczne publikacje. Sami organizatorzy, zauważali wówczas tworzące się patologie. W lutym 1946 r. w „Robotniku Morskim” ukazał się artykuł „UNRAA mobilizuje kosynierów”, który w prześmiewczym tonie zauważył pojawianie się nowych szeregów kosynierów uwagi na przydział dla zweryfikowanych odzieży UNRAA, kożuszka, butów, ubrania, bielizny dla siebie i dla rodziny. Autor artykułu listę zgłaszających się do komisji weryfikacyjnej nazwał wręcz „listą kożuszkową”.
Nowi bohaterowie wymagali odpowiedniej oprawy. Jak gdyby ich prawdziwe dokonania nie wystarczały. Dokonania oczywiście musiały być obudowane odpowiednią linią polityczną. W tym czasie największą zbeletryzowaną hagiografię popełnił Edward Puacz wydając w 1947 r. opowieść: „Kosynierzy gdyńscy. Opowieść z życia marynarzy”. Puacz, poprzednio działacz PPS w Londynie, wrócił po wojnie do kraju i kierował okręgiem PPS na Pomorzu. Publikacja zawiera zarówno stwierdzenia słusznie polityczne: „W szeregach Kosynierów Gdyńskich uczucie [bezradności – przyp. C. M.] łączyło się z pogardą dla wysoko usytuowanych dygnitarzy, którzy uciekając z Gdyni nie myśleli o obronie naszego morza, bo droższe było dla nich własne życie, aniżeli honor obrońców Polski nad Bałtykiem. Tego honoru wyrzekli się oni chętnie, pozostawiając bezbronny lud pomorski własnemu losowi”. Jest również bohaterstwo autentyczne pomieszane z wymysłami, które żadnemu uczestnikowi nie mogłyby przyjść do głowy. Pojawia się m.in. walka z czołgami, o których głucho w historii walk w Gdyni.
W tym samym czasie uniemożliwiono płk Wężykowi wydrukowanie w „Robotniku Morskim” ogłoszenia o zbieraniu relacji oddziałów kosynierów. Zaczęło się cenzurowanie i podział na słusznych i niesłusznych. Jednak nazwa się podobała nowej władzy. Pojawiały się coraz liczniejsze artykuły nie tylko informujące o działaniach kosynierów. Wówczas obowiązkowo z przymiotnikiem Czerwonych. Pojawiły się również publikacje szersze sugerujące że Czerwoni kosynierzy mogli pojawić się tylko w Czerwonej Gdyni tworzonych przez młodego historyka doktora Henryka Jabłońskiego. Artykuły z tamtego czasu powtarzają kilka akcentów. Wyjście kosynierów z Gdyni jako ostatniego oddziału polskiego, przewodnią rolę komendanta Rusinka, oraz o dużo większej ilości walk niż były w rzeczywistości.
Jednak w latach pięćdziesiątych kosynierzy przestali być pupilami władzy. Czerwoni, bo czerwoni, ale mimo wszystko z podejrzanej PPS, a wówczas obowiązująca linia o „Czerwonej Gdyni” obejmowała głównie walczących komunistów, którzy tworzyli pierwszy front walki klasowej.
Dlatego druga – dość niewielka – fala informacji o kosynierach pojawia się w trakcie „odwilży” 1956 r. Wówczas pojawił się nowy, nie zgłaszany wcześniej, fakt o zapobieżeniu przez Rusinka poddaniu się 300 oficerów w koszarach na Oksywiu. Z upływem czasu pojawiały się zatem, nowe coraz barwniejsze epizody walki kosynierów.
Jednak przełomem były lata sześćdziesiąte. Stało się do dzięki nowym prądom w linii politycznej Związku Bojowników o Wolność i Demokrację. Wtedy tworzyła się powoli nowa formacja „partyzantów”, zaś nowym szefem ZBoWiD w 1964 r. został Mieczysław Moczar. Żołnierze września 1939 r. uzyskali prawo chwały na równi z Ludowym Wojskiem Polskim. Dzięki temu – oraz dzięki aktywności Rusinka w nowej formacji – w dwójnasób wrócił mit kosynierów z Gdyni.
Prawdziwą legendę w początku lat sześćdziesiątych, zbudował kosynierom, wielki Melchior Wańkowicz, który uczynił to – co ciekawe – najpierw w 1961r. w… paryskiej „Kulturze”, (potem powtórzył ją, w rozdziale „Robotnicy” krajowego wydania książki „Gryf walczący” z 1963 r.). Wańkowicz, opisał historię Czerwonych kosynierów według relacji Rusinka. Opisany jest wypad, w którym w natarciu ginie 40% kosynierów! Pojawia się, wielokrotnie opisywany w epizod o udzieleniu zgody Rusinkowi przez płk Dąbka na rozdanie żywności. Co ciekawe ni pada tu żadna data (co więcej, z tekstu można wywnioskować że wymarsz nastąpił 13 września!), nie ma też ani słowa o walkach w Gdyni. Pojawia się natomiast epizod chęci wywieszenia białej flagi przez oficerów, zerwanej przez kosyniera. Dużo prawdziwych – i zgodnych z historyczną prawdą opisów, podkoloryzowanych w kilku miejscach. Musiał być koniecznie atak z kosami i dużo poległych. Kanon „bohaterszczyzny” tak ulubionej przez mistrza Wańkowicza.
Lata sześćdziesiąte to jak wspomniałem apogeum budowania legendy. Wtedy też – w 1967 r. ukazała się sztandarowa publikacja „Ostatni kosynierzy”, (z zamieszczonym tekstem Wańkowicza) wtedy też (we wrześniu 1967 r. ) szkoła przy ul. Czerwonych kosynierów otrzymała nazwę imienia Gdyńskich Czerwonych kosynierów. W 1969 r. pojawił się dokumentalny film „Czerwoni kosynierzy” w reżyserii i ze scenariuszem Huberta Drapelli, zrealizowany przez Wytwórnię Filmową „Czołówka”. I to właściwie koniec historii.
W latach siedemdziesiątych po odejściu Rusinka na emeryturę kosynierzy pojawiali się już sporadycznie. Urzędowa mitologia – i coraz to nowe „fakty historyczne”, spowodowała jednak, że zaczęto powątpiewać w prawdziwość opowieści. Skoro do trzech prawd dodano dwie nieprawdy, to całość wygląda nieprawdziwie. A wszystko to realizowane było w istocie dla potrzeb jednego człowieka. Nie ma wątpliwości, że Rusinek swoim działaniem w powojennej Polsce spowodował, że Czerwonych kosynierów zaczęto traktować jak kolejne oszustwo oficjalnej propagandy, jaką karmiono obywateli przez lata. Czy Czerwoni kosynierzy istnieli naprawdę?
Nigdy nie było żadnych Czerwonych kosynierów – to najczęściej powtarzany zarzut. Temu właściwie poświęcił swoją książkę Adam Bałaban w Nowym Jorku. Zarzut ten pojawia się również często w wielu dyskusjach na formach internetowych w tym m.in. na niezwykle zasłużonym dla wiedzy historycznej Forum Stowarzyszenia Grupy Rekonstrukcji Historycznej Lądowej Obrony Wybrzeża. Wiele wypowiedzi zainspirowanych zostało artykułem synem oficera Lądowej Obrony Wybrzeża kpt. Wacława Tyma – pana Andrzeja Tyma, który skupiając się na późniejszych – niezbyt chlubnych – dziejach Rusinka postponował jego wcześniejsze dokonania. Demaskowaniu Czerwonych kosynierów służył również reportaż Jolanty Stefanowskiej z TVP Gdańsk „Farbowanie kos” z 1991 r. Tak wówczas reklamowano ów reportaż: „Przez wiele lat podręczniki historii rozpisywały się o męstwie Czerwonych Kosynierów, robotników portowych uzbrojonych w kosy, obrońców Gdyni w 1939 roku. Po 50 latach obalono mit: ta kilkudziesięcioosobowa grupa ochotników nie odegrała żadnej roli militarnej, kosynierów wykorzystano jedynie do kopania okopów. Mit Czerwonych Kosynierów stworzył jeden człowiek: Kazimierz Rusinek, powojenny minister pracy i wiceminister kultury i sztuki, który sam był cenzorem dla wszystkich domów wydawniczych. Żadna publikacja o kosynierach nie mogła ukazać się bez jego podpisu. Historia fałszerstwa i mechanizmy przekłamywania historii”. W 1993 r. roku pojawił się również artykuł Barbary Szczepuły, Dygnitarz, w Dzienniku Bałtyckim. Barbara Szczepuła napisała m.in. „Pewne było od początku jedno – legendę Czerwonych Kosynierów tworzył mozolnie, przez całe swoje życie, peerelowski dygnitarz – Kazimierz Rusinek, przedwojenny działacz PPS w Gdyni i przyjaciel Cyrankiewicza. Robił to świetnie. Z roku na rok rosła liczba i zasługi kosynierów”. Potem pojawił się kolejny film Jolanty Stefanowskiej „Dwa Życiorysy”, w którym Szymon Wiesenthal wspomina – niechlubnie – Kazimierza Rusinka. Tym samym niechęć do Rusinka, lub raczej chęć do odkrycia życiorysu komunistycznego dygnitarza przerodziła się w negację bohaterskich działań z 1939 r.
Powstaje pytanie, czy nazwa „Czerwoni kosynierzy” pojawiła się dopiero po wojnie. Pamiętamy, że pojecie to pojawiło się po raz pierwszy i zapewne jedyny we wrześniu 1939 r. w odezwie Komendy Drużyn Robotniczych przy PPS w dniu 9 września 1939 r. Wyeksponowano je dopiero po wojnie. A jednak zaskoczenie. Nazwa Czerwonych kosynierów pojawia się w artykule Hermana Liebermana, ówczesnego ministra sprawiedliwości w rządzie gen. Sikorskiego, już we wrześniu 1940 r. w „Robotniku Polskim w Wielkiej Brytanii”, piśmie Polskiej Partii Socjalistycznej w Londynie. A więc nie jest to produkt czasu powojennego. Nazwę „Czerwoni kosynierzy” używali również w swoich publikacjach: Adam i Lidia Ciołkoszowie jak również Zygmunt Zaremba, wybitni działacze niepodległościowej Polskiej Partii Socjalistycznej na emigracji. Trudno ich podejrzewać o bezkrytyczne powtarzanie oficjalnej propagandy PRL. Poświęcili oni bowiem wiele czasu i energii na demaskowanie kłamstw komunistycznej propagandy w swoich publikacjach. O czerwonych kosynierach pisze również w swoich – cytowanych tu zresztą – wspomnieniach Ks. Józef Szarkowski. Oczywiście że nadużywanie nazwy budziło kontrowersje nie tylko po 1990 r. ale już w samych początkach. Pierwsza polemika pojawiła się w 1946 r. w polemice PSL-owskiej „Gazety Ludowej” i „Robotnika Morskiego”.
Oczywiście, jak wspomniano we wstępie, nazwa miała wymiar symboliczny, albowiem jak wynika z relacji ochotników tych nie nazywano ani Czerwonymi ani Gdyńskimi kosynierami ale po prostu kompaniami kosynierów czy tez kosynierami. Jako koronny zarzut przedstawiane są różne zarzuty: „Byłem kosynierem, ale nie czerwonym. Może z 10 procent było czerwonych, reszta to normalni ludzie, którzy chcieli bronić ojczyzny, choć nie byli żołnierzami… Po wojnie zaczęło się mówić „czerwoni”, jakoś nie protestowałem, zresztą co by to dało…” – mówi Stanisław Wielgucki, jeden z bohaterów reportażu „Farbowanie kos”. A skąd miało by być ich więcej? PPS w Gdyni nie przekraczała stu członków i była dość elitarną organizacją, pozostali to związkowcy i robotnicy niezrzeszeni. Określenie wynikało z faktu, że organizatorem była Polska Partia Socjalistyczna. Natomiast w okresie PRL, jak ironicznie zauważyła Barbara Szczepuła: „z przymiotnika „czerwony” wywnioskować można było jednak, że walczyli po właściwej stronie”. Trzeba jednak pamiętać ówczesny – przedwojenny – kontekst. Pisanie o Polsce Ludowej, klasie robotniczej czy rządzie robotniczo-chłopskim, na łamach prasy czy wystąpień liderów niepodległościowej PPS, mimo tego samego nazewnictwa nie oznaczała tego samego co w PRL. To samo dotyczyło barwnego przymiotnika. Tak jak przedwojenne Czerwone Harcerstwo TUR nie miało nic wspólnego z komunistami, tak było również w przypadku Czerwonych kosynierów.
Dzisiaj – w natłoku likwidowania wszystkiego, co czerwone – spotykamy się coraz częściej nawet nie z niechęcią czy wrogością, ale ze zwykłą ignorancją. W 2003 r. jeden z dyżurnych redaktorów tropiących niesłuszne nazwy szkół pisał o kosynierach jako „nieistniejącej organizacji”. Czytamy tam „Patronem Szkoły Podstawowej nr 7 w Gdyni są natomiast Gdyńscy Kosynierzy, organizacja robotników z czasów kampanii wrześniowej. Problem w tym, że niektórzy historycy utrzymują, że organizacja taka w ogóle nie istniała. Jak twierdzi Łucja Chaberek, dyrektorka szkoły, problem rozwiąże się niedługo sam. Za rok placówka przestanie istnieć”. Czyli, nie tylko nie byli czerwoni, ale w ogóle nie było żadnych kosynierów.
Można się obawiać, że ignorancja ta będzie się pogłębiać. Za chwile się okaże, że wszystko było propagandowym chwytem. Ale trzeba pamiętać, że również sami jesteśmy winni. Urzędowym mitom i opowieściom z PRL i anty-mitom z po 1990 r. nie jesteśmy w stanie przedstawiać faktów, bowiem żaden historyk nie zajął się na poważnie tą problematyką.
Z przedstawionego wcześniej opisu działań kompanii kosynierskich widzimy jak zbierane są kolejne elementy tej układanki. Mówiąc szczerze nie jesteśmy w stanie na podstawie dotychczasowych publikacji określić dokładnie oddziałów ochotniczych. We wspomnieniach pojawia się pojecie Batalionu kosynierów oraz Batalionu ochotników, można zatem, przyjąć że były to dwie równoległe formacje. Ale, z jakich kompanii się składały? Z opisem kompanii ochotniczych jest pewien problem. We wspomnieniach zamieszczonych w tomach Gdynia 1939 i „Oksywie 1939” pojawia się kompania ochotnicza por. Spyrlaka oraz komp. kpt. Kösslera. Mowa też o kompanii por. Cieślaka. Natomiast w londyńskim wydawnictwie Polskie Siły Zbrojne w II wojnie światowej, mówi się o kompanii por. Kąkowlewskiego (występującej jako 1), kompanii por. Raucha (występującej jako 2), kompanii por. Bałabana (występującej jako 2), kompanii mjr. Swoińskiego, (występującej jako 6), kompanii por. Kösslera, kompanii por. Piegłowskiego, oraz kompanii por. Kantorowicza. Powojenne wspomnienia i ustalenia historyczne określają, że batalion kosynierów tworzyły: kompania ppor. Kąkolewskiego, por. Stanisława Raucha, por. Burakiewicza por. Bildziukiewicza i por. Lisowskiego. Natomiast w 1946 r. Alfred Przybój-Jarecki (uczestnik działań) stwierdzał: „Batalion liczył trzy kompanie – Pierwszą dowodził Konkolewski – Kaszuba z pochodzenia, drugą tow. Wołowski, dowódcą tow. Kantorowicz”. Tym samym, powstaje niezły galimatias. Pewne i potwierdzone są działania bojowe 1 kompanii ppor. Kąkolewskiego i 2 kompanii por. Raucha. Na działaniach tych kompanii skupiliśmy się w niniejszej pracy.
Jak widzimy, ustalanie faktów nie jest takie proste. To samo dotyczy wszystkich szczegółów z walk. Oraz, co może nawet co najważniejsze, do upamiętnienia – nazwisk poległych i rannych w walkach. W istocie, nie znamy nazwisk poległych (nie mówiąc o rannych) kosynierów. Z różnych źródeł podaje się zaledwie kilka nazwisk:
- Andrzejewski Kazimierz (8.09.1921 – 17.09.1939), członek PPS, poległ pod Suchym Dworem;
- Baranowski Mieczysław, poległ 11 września 1939 r. prawdopodobnie pod Łużycami;
- Hejdul Longin,
- Wiecki Feliks (20.01.1914 – 12.09.1939) – poległ jako żołnierz 1 kompanii kosynierów w walce pod Rumią;
Wiemy jednak, że było ich dużo więcej. Trzeba sięgnąć do archiwów i ponownie odszukać. Tak samo jak relację ppłk Wężyka, która stanowiła tylko źródło cytatów w publikacjach Andrzeja Rzepniewskiego. Osobnym problemem są kosynierzy, którzy zostali zamordowani za udział w obronie wybrzeża. Komisarz Franciszek Sokół wspominał, że w sierpniu 1941 r. ze Stuthoffu do Mauthausen jechał z szesnastoma kosynierami. Wymienia nazwiska: Pikor, Kowal, Wojciechowski, Jabłonka, którzy zginęli w obozie. Według opublikowanych akt powtarza się Jan Jabłonka, który znalazł się w obozie jenieckim, został zdemaskowany, jako kosynier i został wywieziony do Stutthofu a następnie do Mauthausen. Tam zginął w 1942 r. Znane jest nazwisko Tadeusz Cuprych zamordowany w Piaśnicy.
Takich nazwisk było dużo więcej. A my ich nie znamy. W natłoku historycznych zakrętów historii zanika pamięć o prawdziwych bohaterach. Ludzi, którzy zdecydowali się z braku broni ruszyć do walki w obronie Ojczyzny. Czarną legendę kosynierów zaczęli budować jeszcze w trakcie walk sami Niemcy. W wydanych we września 1939 numerach gdańskiego pisma NSDAP „Der Danzinger Vorposten” opublikowano fotokopię pisma komisarza Sokoła o przekuwaniu kos, oraz zdjęcia kos. Skomentowano również, „że nawet Abisyńczycy nie używali takiej broni przeciw Włochom”, co miało oznaczać prymitywizm i szaleństwo Polaków. Potem kosynierzy stali się przedmiotem rozgrywki politycznej, stali się tłem dla rozwoju kariery jednego człowieka, fałszując historię, choć jego prawdziwe czyny z września 1939 r. stanowią i tak duży powód do chwały. Na kolejnym zakręcie historii lat sześćdziesiątych kosynierzy stali się elementem mitu bohaterszczyzny, jako kontynuatorów mitologii kosynierów insurekcji kościuszkowskiej, powstania listopadowego i powstania styczniowego. Jak pisał Melchior Wańkowicz „I ten szalony naród, opętany przez »bohaterszczyznę« wystawi na tej ulicy pomnik, na którym pułkownik rządów przedwrześniowych prowadzić będzie do ataku – Czerwonych kosynierów Gdyni”.
Dzisiaj kosynierzy gdyńscy, nie są patronami żadnej szkoły. Jedynie na Grabówku, terenie Jednostki Wojskowej 4646 (65 Dywizjon Rakietowy Obrony Powietrznej) przy ul. Marii Curie-Skłodowskiej 2 w Gdyni istnieje tylko niewielki kamień z tablica ufundowany przez żołnierzy wojsk obrony powietrznej kraju. Ocalał pewnie dlatego, że jest na terenie wojskowym. Kosynierzy nie mają nawet swojej ulicy w Gdyni. Mieście, o które walczyli i ginęli. A zasługują na to po tysiąckroć, niż wielu dzisiejszych patronów polskich ulic.
Przypomnijmy więc słowa Franciszka Sokoła, Komisarza Rządu w Gdyni: „Jakkolwiek więc będzie ktoś ten kosynierski zryw oceniał, musi przyznać, że Gdynianie zdecydowani byli imieniem całego narodu bronić morza polskiego do ostatka, każdą dostępną bronią a więc bez względu na ofiary; iż stanowisko narodu polskiego, że nie Polski bez morza, właśnie tym kosynierskim symbolem całemu światu dali do poznania”. Wiemy na pewno. Czerwoni kosynierzy cokolwiek i ktokolwiek będzie o nich mówił, są i będą częścią ponad stuletniej tradycji polskiego ruchu socjalistycznego. Tradycji walki o Niepodległość i socjalizm. Stoją w jednym szeregu raz z bojownikami Organizacji Bojowej PPS z 1905 r. Stefanem Okrzeją, Henrykiem Baronem, Tomaszem Arciszewskim, Józefem Montwiłłem-Mireckim, Józefem Grzecznarowskim, Tadeuszem Dzierzbickim, Baruchem Szulmanem, Janem Kwapińskim, żołnierzami Legionów i Polskiej Organizacji Wojskowej z lat pierwszej wojny światowej Stefanem Krakiem, Ignacym Boernerem, Adamem Pragierem, Hermanem Liebermanem, Antonim Pająkiem, bojownikami Pogotowia Bojowego PPS z 1918 r. Antonim Purtalem, Tadeuszem Szturm de Sztremem, żołnierzami Robotniczego Pułku Obrony Warszawy w 1920 r. i innych oddziałów ochotniczych Aleksandrem Napiórkowskim, Adamem Ciołkoszem, Stanisławem Dubois, Józefem Dzięgielewskim, Rajmundem Jaworowskim, Antonim Pajdakiem, organizatorami i żołnierzami Robotniczej Brygady Obrony Warszawy Mieczysławem Niedziałkowskim, Zygmuntem Zarembą, kpt. Marianem Kenigiem, organizatorami i żołnierzami Gwardii Ludowej WRN, Milicji Robotniczej i innych oddziałów socjalistów w czasie II wojny światowej: Kazimierzem Pużakiem, Cezarym Uthke, Adamem Rysiewiczem, Konstantym Jagiełłą, Leszkiem Raabe, żołnierzami Powstania warszawskiego z batalionów Oddziałów Wojskowych PPS, kpt. Karolem Kryńskim, por. Romanem Dąbrowskim. Ta lista chwały jest naprawdę długa.
Niewiele z polskich ruchów politycznych ma taką kartę jak Polska Partia Socjalistyczna. W tym długim szeregu bohaterów są również bohaterowie oddziałów Gdyńskich czerwonych kosynierów. PPS o Was nie zapomni.
Cezary Miżejewski
Bibliografia
Publikacje książkowe:
- Bałaban A., Kosynierzy w świetle prawdy, Nowy Jork 1979;
- Encyklopedia Gdyni, Gdynia 2006;
- Dunin-Wąsowicz K., Polski ruch socjalistyczny 1993-1945, Warszawa 1993;
- Gdynia 1939. Relacje uczestników walk lądowych. Wstęp, wybór, komentarze Wacław Tym, Andrzej Rzepniewski, Gdańsk 1979;
- Kardas M., Stefan Franciszek Sokół. Komisarz rządu w Gdyni, Pelpin 2002;
- Kępa Oksywska 1939. Relacje uczestników walk lądowych. Wstęp, wybór, komentarze Wacław Tym, Andrzej Rzepniewski, Gdańsk 1985;
- Kosiarz E., Obrona Gdyni 1939, Warszawa 1976;
- Ostatni Kosynierzy. Pod red. Stanisława i Ireny Poznańskich, Warszawa 1967;
- Puacz E., Kosynierzy gdyńscy. Opowieść z życia marynarzy, Warszawa 1947;
- Polska Partia Socjalistyczna w latach wojny i okupacji 1939-1945. Księga wspomnień. Tom 2, Warszawa 1995;
- Polskie Siły Zbrojne w II wojnie światowej. Tom 1 Kampania wrześniowa. Część 5 Marynarka Wojenna i Obrona Polskiego Wybrzeża, Londyn 1962;
- Polski czyn zbrojny w II wojnie światowej. Wojna obronna Polski, Warszawa 1979;
- Rzepniewski A., Obrona wybrzeża w 1939 r. Na tle rozwoju Marynarki Wojennej Polski i Niemiec, Warszawa 1970;
- Sokół F., Gdynia w służbie Rzeczypospolitej, Radom 1939;
- Steyer D., Problemy robotników Gdyni 1926-1939, Gdańsk 1959;
- Żarnowski J., Polska Partia Socjalistyczna w latach 1935-1939, Warszawa 1965;
Publikacje prasowe:
- Ciemniewski R., Kosy na sztorc, „Perspektywy” nr 48(778) z 26 lutego 1976 r.
- Czerwoni kosynierzy. Referat tow. Przybój-Jareckiego 12 czerwca na Zjeździe w Warszawie, „Robotnik Morski” nr 19 z 30 czerwca 1946 r.
- Jabłoński H., Czerwona Gdynia i Czerwoni Kosynierzy (Gdynia 1939 r.), „Robotnik” 1946, Nr 165(365) z 16 czerwca 1946 r.
- Jabłoński H., Z bojów o Gdynię we wrześniu1939 roku (plan działań), Robotnik” 1948 Nr 258;
- Jabłonowski A., Na czele kosynierów i w Oflagu – kilka wspomnień o walce i działalności tow. Rusinka, „Robotnik”, Nr 137(537) z 19 maja 1946 r.
- Lieberman H., Bój kosynierów, „Robotnik Polski w Wielkiej Brytanii”, nr 3-4 z 29 września 1940 r. oraz „Robotnik” 1946, Nr 165(365) z 16 czerwca 1946 r.
- Rusinek K, Czerwoni kosynierzy, „Życie Warszawy” 1956, Nr 230;
- Rusinek K., 19 dni wybrzeża, „Świat” nr 37/268 z 9 września 1956 r.
- Sokół F., Kosynierzy gdyńscy, „Robotnik”, Nr 174(4963) z 29 czerwca 1947 r.;
- Sokół F., „Niechaj morze się czerwieni od niemieckiej krwi. Kartki z kalendarza”, „Robotnik” Nr 24(783) z 26 stycznia 1947 r.;
- Szerwiński J., Gdynia na straży wolności, „Robotnik” Nr 24(783) z 26 stycznia 1947 r.;
- Tym W., Prawda i legenda o gdyńskich kosynierach, Rocznik gdyński z 1991 r. Nr 10
- Wańkowicz M., Kosynierzy. „Kultura” Paryż 5/1961;
- Wolicki S, „Dla Ciebie Polsko i dla Twej chwały” (o bohaterstwie Gdyni we wrześniu 1939 r.), „Robotnik” Nr 24(783) z 26 stycznia 1947 r.;
- Zborowski M., Czerwoni kosynierzy w Gdyni”, „Głos Ludu”, Nr 234 z 6 września 1945 r. (przedruk z Robotnika).
Strony Internetowe:
- Stowarzyszenie Gdynian Wysiedlonych
- Projekt edukacyjny – Miasto Gdynia w okresie II wojny światowej
- Muzeum Miasta Gdyni. II wojna światowa w zbiorach Muzeum Miasta Gdyni
- Stowarzyszenie „Grupa rekonstrukcji historycznej Lądowej Obrony Wybrzeża”